Historia miasta Srokowo
Miejscowość o nazwie Drengfurth daje znać o swoim istnieniu po raz pierwszy w 1397 r., a potem w 1403 r., przy okazji nadania w lenno Tomaszowi Wickerau majątku Rydzówka – zanim będzie on posiadaczem Wikrowa, znajdującego się zupełnie gdzie indziej. Otóż przy tej właśnie okazji wymienia się nazwy wsi, których grunty graniczą z gruntami majątku Rydzówka, wielkości 32 łanów (537,6 ha). Są to: Wilczyny, Kosakowo i Leśniewo. W tym kontekście uznano, że miejscowość Drengfurth także była wsią czynszową. Czy jednak była nią rzeczywiście? Nic pewnego o tym nie wiadomo. Jeżeli jednak zważyć, że w 1405 r. osada o nazwie Drengfurth uzyskała prawa miejskie, to zdaje się wszystko przemawiać za tym, że już wcześniej rozwijała się samorzutnie, bez żadnej lokacji, jako osada “przedmiejska”. Ten typ spontanicznie rozwijającej się osady – najczęściej na podgrodziu zamkowym – która świadomie nabywa cech miejskich, by zasłużyć sobie na formalny awans do rangi miasta – zwie się “liszka”. Owa “liszka” wcale nie koniecznie musiała doczekać się praw miejskich – nie dostąpiły ich dwie znane “liszki”, egzystujące w tych samych stronach, co Drengfurth, a mianowicie Barciany i Sątoczno. Poszczęściło się natomiast “liszce” zwanej dziś Sępopolem. Czyż nie było tak również w przypadku osady, którą zwano Drengfurth?
Zdaje się, iż sama nazwa Drengfurth – w pierwotnej pisowni “Dringeforth” – była tworem lokalnym, powstałym nieformalnie, który uzyskał formalną akceptację dopiero w przywileju lokacyjnym miasta Drengfurth, z 4 lipca 1405 r. Spośród autorów, którzy zabierali głos na temat dzisiejszego Srokowa, jedynie Stanisław Rospond upatruje w pierwotnej nazwie tej miejscowości rdzenia staropruskiego, w postaci Dreng-, ewentualnie Drang-, odwołując się do przykładów, jakie podaje znakomity znawca nazewnictwa staropruskiego, Georg Gerullis. Te przykłady zaś, to Drangedowe i Drangsitten, w rejonie Barcian i Pruskiej Iławy (Bagrationowska) – a więc pochodzą one z najbliższego sąsiedztwa Drengfurthu. W swoich dociekaniach S. Rospond na tym poprzestaje, ponieważ interesował go jedynie staropruski pierwiastek zawarty w nazwie Drengfurth. Tymczasem zaś końcówka – Furth również o czymś mówi. Jeżeli przyjąć, że jest to odpowiednik rzeczownika Furt, który oznacza “bród”, to mamy wówczas do czynienia z nierzadką na tych ziemiach, prusko-niemiecką hybrydą nazewniczą. Co więcej – mamy też do czynienia ze świadectwem mówiącym o bardziej odległej, sięgającej w głąb czasów przedkrzyżackich, a wiec wprost staropruskiej tradycji tego miejsca, które wiązało się z przeprawą przez rzekę Omet. Skoro tak, to funkcja tego miejsca, leżącego na szlaku komunikacyjnym, biegnącym ze wschodu na zachód, była na tyle ważna, iż mogła tłumaczyć genezę powstałej tu z dawna osady, którą Krzyżacy znaleźli jako już istniejącą.
Jednakże u podstaw dalszego, spontanicznego rozwoju tej osady, dla której w czasach krzyżackich przyjęła się nazwa Drengfurth, pojawił się zupełnie nowy czynnik, dawniej nieobecny. Było to mianowicie centralne miejsce osady we właściwym dla niej z góry zaplanowanym przez władze krzyżackie, rejonie osadniczym. Na obszarach kolonizowanych przez Zakon Krzyżacki nic bowiem, lub prawie nic, nie działo się przypadkowo. Już dawno zwrócono uwagę, że rejon osadniczy dzisiejszego Srokowa wyróżniał się od innych na tle swojej specyfiki, uwarunkowanej geograficznie. W związku z tym możliwe są do określenia jego dość wyraźne linie graniczne od wschodu i zachodu. Od strony wschodniej więc będzie to biegnący południkowo łańcuch Wielkich Jezior, zaś od strony zachodniej – podobnie wyznaczona linia północ-południe, łącząca zamki obronne w Kętrzynie i Gierdawach (dziś – Żeleznodorożnyj).
Mając więc teraz na widoku uwarunkowania prowadzące do powstania i rozwoju osady przedlokacyjnej, możemy stwierdzić, że w przypadku Barcian i Sątoczna tamtejsze osady targowe wyrosły jako podgrodzia w sąsiedztwie zamków. Zapewne powstały one głównie dzięki obecności zamków, które były tam wpierw niż osady – jeszcze jako drewniano-ziemne strażnice puszczańskie, zanim przekształcono je w murowane twierdze. Można też uznać, iż ten sam wzgląd decydował o powstaniu “liszki” w Sępopolu, ponieważ pierwotnie istniała tam drewniano-ziemna strażnica, którą w swoim czasie zniszczyli Litwini, która nie została już potem ani odbudowana, ani przekształcona w murowany zamek. Sępopolska “liszka” egzystowała jednak pomyślnie dzięki swemu strategicznemu położeniu w kolanie rzeki Łyny, co rokowało dla niej szanse awansu do rangi miasta i co też w istocie miało miejsce.
W porównaniu z wymienionymi centrami osadniczymi, dawne Srokowo charakteryzowało się całkowitą odmiennością – przede wszystkim dlatego, że o rozwoju pierwotnej osady nie zadecydowała obecność twierdzy obronnej, której nigdy tutaj nie było, lecz jej szczególne położenie geograficzne oraz wynikająca stąd funkcja centrum rejonu osadniczego. Mieszkańcy tej osady zdawali więc sobie sprawę, że prędzej czy później ma ona szanse awansu do rangi ośrodka miejskiego. Znany badacz dziejów Prus, Karol Górski, powiada wręcz, że Srokowo jako miasto zaistniało już w 1397 r., pomimo że prawa miejskie otrzymało dopiero w 1405 r. Do tego rozumowania upoważnia fakt, iż bardzo wiele osad w Prusach – zarówno wsi, jak i miast – otrzymywało swe przywileje lokacyjne w momencie, gdy już faktycznie od jakiegoś czasu istniały. Jaskrawym przykładem będzie tu miasto Olsztyn, o którym mowa jest, jako o istniejącym już mieście, przy okazji ustalania granic jednej z sąsiednich wsi w 1347 r., podczas gdy przywilej lokacyjny, wiążący się z formalnym uzyskaniem praw miejskich, wystawiono mu dopiero pod koniec 1353r.
Pomimo odmiennej genezy, dawne Srokowo ma pewną istotną cechę wspólną z osadami targowymi wyrosłymi w sąsiedztwie zamków obronnych. Był to mianowicie charakterystycznie wyeksponowany plac targowy, wokół którego skupiała się zabudowa osady przedlokacyjnej. Patrząc więc na stary plan Srokowa, jako osady nie posiadającej jeszcze praw miejskich, a rozlokowanej na lewym brzegu rzeczki Omet, dostrzegamy wydłużony wrzecionowato na linii wschód-zachód – a więc wzdłuż biegnącego w ten sposób, starego traktu komunikacyjnego – plac targowy, na którego obrzeżach wyrastała zabudowa. Założenie to, widoczne na planie z 1807 r., jest jeszcze i dzisiaj w pełni zachowane, pomimo że ów plac targowy wypełniła nowożytna zabudowa.
Znany badacz dziejów osadnictwa w Prusach Karl Kasiske, znajduje inny jeszcze argument na rzecz tezy o istnieniu osady przedlokacyjnej, która ciążyła ku miastu, i z której w końcu miasto wyrosło. Chodzi o to mianowicie, iż przywilej lokacyjny miasta z 1405 r. daje mieszkańcom jedynie 7 lat wolnych od płacenia czynszu, co dla tych ludzi, zmuszonych do borykania się z trudnym terenem puszczańskim, byłoby zgoła niewystarczającą zachętą. Chyba, że osada wyrastała samorzutnie i rozwijała się stopniowo w ciągu dłuższego czasu, a ludzie osiadali w niej z własnej woli, licząc na to, o czym wyżej już była mowa – że w przyszłości osada zostanie w korzystny dla nich sposób przekształcona w miasto. Zupełnie inaczej bowiem sprawa przedstawiała się z osadami wiejskimi, które lokowano od razu, i które od razu też otrzymywały swe przywileje lokacyjne. Do takich należała pobliska wieś Kosakowo, założona w 1387 r., której mieszkańcy otrzymali aż 12 lat wolnizny – a więc w zupełnie przyzwoitym i adekwatnym wymiarze.
Zastanawiano się, dlaczego ów krzyżacki Drengfurth, który z oczywistych względów miał być w przyszłości miastem, nie był równocześnie miejscem, w którym zostałby zbudowany zamek obronny. Wszak obie te sprawy zazwyczaj łączyły się ze sobą. Odpowiedź jest prosta: z tych samych względów, dla których nie zbudowano zamku w Sępopolu – ponieważ w jego bezpośredniej bliskości od zachodu był zamek w Bartoszycach, a od wschodu – w Sątocznie. Aby wyrównać mu tę “krzywdę”, Sępopol uzyskał prawa miejskie. Zupełnie podobna sytuacja zaistniała tutaj: krzyżacki Drengfurth, zaplanowany na przyszłość jako miasto, posiadał w bliskiej od siebie odległości aż trzy, a może nawet cztery zamki: w odległości 13 km w linii prostej na północ – zamek Nordenburg (dziś Kryłowo), w odległości 13 km na zachód – masywny zamek w Barcianach, w odległości 16 km na wschód – silny zamek w Węgorzewie. Istnieje przy tym prawdopodobieństwo, że odległa o 7 km w linii prostej Guja była współcześnie strażnicą obronną. Być może także, strategiczne znaczenie posiadało to, iż osada Drengfurth przytulona była od zachodu do Diablej Góry, wypiętrzonej nad poziom morza do 157 metrów. Nie jest wykluczone, że na górze tej trzymano straże, które wypatrywały zagrożenia ze strony Litwinów. Ci bowiem przez całe niemal stulecie, poprzedzające lokację miasta Drengfurth, nękali te tereny swymi odwetowymi, łupieskimi wyprawami.
Tak więc przyszła pora, iż wielki mistrz Konrad von Jungingen, zanim pięć lat później legł martwy na pobojowisku grunwaldzkim, wystawił dla osady targowej o nazwie Drengfurth, przywilej wynoszący ją do rangi miasta. My będziemy je nazywać Srokowem, gdyż taką właśnie nazwę uzyskało w 1950 r., ku uczczeniu zasług zmarłego 20 sierpnia 1950 r. Stanisława Srokowskiego. Z wykształcenia geograf, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, był ekspertem ze strony polskiej w sprawach pomorskich i pruskich na konferencji pokojowej w Paryżu, po zakończeniu pierwszej wojny światowej. Później był pierwszym konsulem generalnym RP w Prusach Wschodnich. W latach 1946-1950 był pierwszym przewodniczącym Państwowej Komisji Ustalania Nazw Miejscowych, która ustaliła powojenne, polskie nazewnictwo na Warmii i Mazurach. On też zatwierdził pierwotną, powojenną nazwę Dryfort, na tyle tylko spolszczoną, by możliwy był do odczytania jej historyczny charakter. Gdy umarł – Dryfort stał się ostatecznie Srokowem.
Miasto i jego mieszkańcy, podobnie jak większość miast pruskich, uzyskało korzystne dla siebie prawo chełmińskie. Zasadźcami, a zarazem pierwszymi, dziedzicznymi sołtysami miasta Srokowa byli bracia Seyfahrt i Peter Wolfowie. Z dokumentu wynika, że w momencie lokacji już istniał kościół. Ponieważ obszar przeznaczony pod zabudowę wytypowano po przeciwległej, wschodniej stronie rzeczki Ometu, należy sądzić, iż kościół znajdował się w osadzie, która od tej pory miała być przedmieściem. Uznano ją zatem w przywileju za część miasta, wszelako posiadała status osobnej gminy i pod względem prawnym włączono ją do granic miasta dopiero w 1842 r. Nie należy się temu dziwić, było to bowiem zgodne ze zwyczajami epoki. Wszak np. biskupie Braniewo i krzyżacki Toruń składały się pod względem formalnym z dwóch osobnych miast – Starego i Nowego, a Królewiec – nawet z trzech.
Dla lokacji miasta obrano więc teren lepiej do tego się nadający, choć przyległy bezpośrednio do obszaru przedmieścia. Teren ów był bowiem bardziej równy, a zatem można było na nim lepiej, bardziej regularnie rozplanować zabudowę. Może to oznaczać, że liczono się z ewentualnością budowy masywnego systemu fortyfikacyjnego, w postaci miejskich murów obronnych, do czego jednak nigdy nie doszło. Dlaczego? Bo z opisanych wyżej względów, które przesądziły też o zaniechaniu budowy zamku obronnego, miasto mogło czuć się względnie bezpieczne i nie opłacało się tak dalece w nie inwestować. I owszem – pewną ostoją dla mieszkańców na wypadek wrogiego najazdu, dopóki nie przyjdzie odsiecz – stał się warowny kościół. Budowla ta winna była także zapewnić mieszkańcom schronienie na wypadek pożaru miasta. Już z tego względu musiała być odpowiednio wielka – aby dachów jej nie sięgnął płomień – i odpowiednio pojemna, aby wszyscy, wraz z podręcznym mieniem, mogli się tam swobodnie pomieścić. Dlatego usytuowano kościół na skraju miasta, w osobnej kwaterze, pierwotnie ogrodzonej wysokim murem obronnym.
Brak miejskich murów obronnych musiał być odpowiednio zrekompensowany fortyfikacjami o charakterze drewniano-ziemnym, a więc pierścieniem nawodnionych fos, systemem wałów ziemnych z palisadą, a ponadto jeszcze mocnym i wysokim ogrodzeniem z dębowych bali, jakimi otaczały się w owych czasach nawet zwykłe wsie. Było to koniecznością nie tylko wobec wroga, ale i dzikiej zwierzyny, od której roiły się puszczańskie ostępy. Ponieważ miasto żyło głównie z uprawy roli i hodowli zwierząt gospodarskich, wszystkie drogi dojazdowe do pól wokół miasta zabudowane były licznymi stodołami i spichrzami. Natomiast bydło i trzodę zapędzano na noc w bezpieczne schronienie do miasta, na obszerny, niemal kwadratowy rynek, z ratuszem pośrodku.
Miasto było średniej wielkości. Obszar jego zabudowy w obrębie fortyfikacji wynosił 5,6 ha. Identyczną wielkość posiadało Górowo Iławeckie. Znacznie mniejszymi od Srokowa były Kętrzyn, Sępopol, Mrągowo, Iława, Susz, Lubawa, Jeziorany, Olsztynek i Pasym. Znacznie większymi zaś Braniewo, Bartoszyce, Olsztyn, Ostróda i Działdowo.
Obszar zabudowy miejskiej to ledwie ułamek tego, co miasto otrzymało do swojej dyspozycji w przywileju lokacyjnym. Aby mieszkańcy mieli z czego żyć, musieli mieć do dyspozycji grunty rolne, leśne i pastwiska. Tego zaś im w istocie nie pożałowano: w przeciwieństwie do parcel budowlanych, z których po upływie wolnizny musieli płacić podatek, otrzymali do wspólnego użytku, zwolniony od wszelkich świadczeń, obszar gruntów wielkości 146 łanów, czyli 2452,8 ha. Porównajmy: mieszczanie olsztyńscy, aczkolwiek obszar ich miasta był większy, gruntów wolnych od czynszu otrzymali 100 łanów, czyli 1680 ha. Co prawda później dodano im jeszcze pewien obszar leśny, ale mieszkańcy dawnego Srokowa mieli sytuację bardziej komfortową. Rzecz ciekawa, iż w skład obszaru miejskich gruntów rolnych weszły także 32 łany (537,6) nadane w lenno w 1403 r. wspomnianemu już wyżej rycerzowi Tomaszowi Wickerau, jako majątek znany później pod nazwą Rydzówka. Teraz więc dano mu w zamian tej samej wielkości majątek na zachód od Srokowa, zwany później Wickerau, czyli Wikrowo. Fakt owej zamiany jest dla nas o tyle interesujący, że jeszcze dwa lata przed założeniem miasta Srokowa nie liczono się z tym, że obszar ten może wejść do granic przyszłego miasta, jakkolwiek przecież było oczywiste, że prędzej czy później Srokowo będzie miastem.
Z owych 146 łanów wolnych od czynszu, 50 łanów przydzielono na wspólny użytek mieszkańcom przedmieścia, 10 łanów (168 ha) otrzymali na swoje uposażenie dwaj bracia sołtysi oraz 4 łany uzyskał kościół, który miał być zbudowany w mieście. Przyjmuje się zatem, iż kościół ten zbudowano rychło po założeniu miasta, czyli po 1405 r., od razu jako murowany z cegły. Jest to wysoce prawdopodobne, zważywszy na jego szczególne funkcje, o których wyżej już była mowa.
Miasto, założone jako ostatnie z miast średniowiecznych (dwadzieścia lat później powstanie jeszcze miasto Ełk), zdawało się być pupilkiem swego założyciela, wielkiego mistrza krzyżackiego. Nie dość bowiem, że na wspomnianych gruntach miało do dyspozycji cztery obszary leśne, obfitujące w rybę jezioro Silec i znakomite obszary pastwiskowe, to jeszcze dodatkowo przyznano mu 142 łany (2385,6 ha) gruntów opodatkowanych jedynie dziesięciną. W sumie więc był to obszar imponujący – wynosił 4838,4 ha.
Pomimo braku miejskich murów obronnych, miasto – jak już wspomnieliśmy – było dobrze chronione i niedostępne z zewnątrz inaczej, jak tylko poprzez trzy bramy miejskie, prawdopodobnie murowane z cegły. Dwie z nich- Węgorzewska od wschodu i Nordenburska od zachodu – usytuowano na osi wzdłużnej miasta, czyli wprost na linii głównego traktu przelotowego. Trzecia z bram, która wiodła na południe, zwała się bramą Kętrzyńską. Te same, główne kierunki, wcześniej już krzyżowały się w osadzie przedlokacyjnej. Zachował się do dziś stary trakt, łączący ją bezpośrednio z Kętrzynem.
Prawdopodobnie w XV stuleciu miasto wykupiło urząd sołecki, by cieszyć się odtąd pełną samorządnością. Wybierano wiec sześcioosobową radę miejską, ta zaś wyznaczała burmistrza, którym był zwykle jeden z bogatszych, bardziej wpływowych mieszczan. Podobnie też wybierano członków ławy miejskiej, która sprawowała sądy. Mieszczanie uzyskali w przywileju lokacyjnym prawo budowania kramów kupieckich i warzenia piwa na własny użytek, toteż miasto nie posiadało browaru. Zamiast tego, na wspólny użytek zbudowano słodownię. Według danych z 1437 r., miasto posiadało 49 domów i młyn. Staw młyński od zachodu i południa otaczał miasto, oddzielając je od przedmieścia.
Historia miasta wiąże się ściśle z wydarzeniami dotyczącymi całych Prus, wszelako położone na uboczu, zrazu nie było nękane wojnami, które toczył Władysław Jagiełło na terenie państwa krzyżackiego. Istotnym momentem dziejowym było powstanie w 1440 r. konfederacji ziem i miast, zwanej Związkiem Pruskim. Przyjąwszy charakter samoobrony przeciwko nadużyciom i bezprawiu ze strony władz, Związek wydelegował w lutym 1454 r. swych przedstawicieli do króla polskiego, prosząc go o przyjęcie Prus pod swoje zwierzchnictwo. W rezultacie król Kazimierz Jagiellończyk wypowiedział wojnę Zakonowi, która trwać miała lat trzynaście. Ponieważ Srokowo nie przystąpiło do konfederacji, usiłując zachować neutralność, władze krzyżackie uznały, iż jest po ich stronie, toteż zwróciły się do miasta o pomoc finansową. Zgodnie jednak ze swą polityką, burmistrz odmówił pomocy. Gdy zaś w trakcie rozgorzałej wojny niepodobna było dalej pozostawać na uboczu, pojechał do Królewca, będącego w rękach związkowców i w dniu 19 czerwca 1454 r. złożył obecnym tam przedstawicielom króla przysięgę wierności w imieniu miasta. Gdy jednak w 1455 r. Krzyżacy poczęli odnosić sukcesy, dni Srokowa były policzone: z początkiem sierpnia ruszyła w te strony krzyżacka ofensywa – nie zdołano zdobyć Sępopola, dni Kętrzyna, ale skapitulował silnie obwarowany Reszel. Ma się rozumieć, że bez oporu zajęto też Srokowo. Ponieważ miasta tego nie obsadzono załogą, po jakimś czasie – w trosce o swoją całość – znów opowiedziało się po stronie związkowców. I znów, w 1460 r., zmuszone było poddać się Krzyżakom, którzy darowali mieszczanom odstępstwo pod warunkiem pomocy przy naprawie murów zamkowych w Barcianach. Tak lawirując, wyszło Srokowo bez szwanku z tej długiej wojny, zakończonej w 1466 r. podziałem Prus na Królewskie i Krzyżackie. Srokowo przyznano w traktacie pokojowym Krzyżakom. Trzy lata później spadło nań nieszczęście: władze krzyżackie nadały miasto, jako dziedziczne lenno, rotmistrzowi zaciężnych z minionej wojny, niejakiemu Vogtowi. W ten sposób chciano mu zrekompensować należny żołd, którego Zakon nie był w stanie wypłacić gotówką. Od tej pory ów rotmistrz ściągał od mieszczan podatki i traktował miasto jak swoją własność. Na szczęście Zakon zdołał je wykupić w 1485 r.
W ciągu następnych 35 lat tutejsi mieszczanie mogli żyć w spokoju. Kataklizm kolejnej wojny – ostatniej już w dziejach Zakonu Krzyżackiego – spadł na Srokowo w 1520 r. W czerwcu mimo zawartego przez Polskę i Zakon rozejmu, wtargnęły do Prus żądne łupów oddziały mazowieckiego pospolitego ruszenia. Od Ełku, wokół którego założono oblężenie, dokonano wypadu na Węgorzewo, by złupić tamtejsze wsie, ale prawdziwą gratką okazało się bezbronne Srokowo. Niczego tam nie oszczędzono. Ledwie mieszczanie ocknęli się w obliczu nieszczęścia, gdy w sierpniu ich miasto znalazło się z kolei na szlaku wyprawy hetmana Jakuba Sęcygniewskiego. Stał on na czele 1000 konnych, wśród których był też oddział Tatarów. Podążając z południa ku północy, wojsko to niszczyło każdą napotkaną wieś, by zubożyć w ten sposób przeciwnika. Ostatnią miejscowością na trasie tego pochodu było Srokowo. Skonfiskowano tam resztki bydła, które wpierw udało się mieszczanom pochować po lasach. Niczego więcej w tej wojnie Srokowo nie doświadczyło.
Wojujący z Polską wielki mistrz krzyżacki Albrecht Hohenzollern upokorzył się w 1525 r. przed królem w Krakowie. Zrzucił płaszcz zakonny i został świeckim księciem w Prusach, lennikiem króla polskiego. Wprowadził w swym księstwie jako obowiązującą religię luterańską, co miało zapewne dopomóc w zachowaniu odrębności od katolickiej Polski. W Prusach, na lat sto kilkadziesiąt, zapanował pokój. Ma się rozumieć, że i Srokowo na tym skorzystało. W 1562 r. uzyskało od księcia przywilej dorocznego jarmarku oraz prawo do otwierania swych bram raz na tydzień kupcom, chcącym wyłożyć tu do sprzedaży przywiezione towary. W 1611 r., z fundacji księcia Jana Zygmunta zbudowano w rynku szykowny ratusz. Ba! Już w 1657 r. spalili go, wraz z całym miastem, sprowadzeni przez Polskę Tatarzy. Polacy brali w ten sposób odwet na wiarołomnym lenniku Fryderyku Wilhelmie, który sprzymierzył się ze Szwedami, zalewającymi, niczym potop, całą Polskę. Kiedy więc Prusacy i Szwedzi wdarli się w głąb Polski, dywersyjny najazd tatarski na Prusy zmusił ich do odwrotu. W dniu 11 lutego pojawili się niespodziewanie, na swoich szybkich koniach, w Węgorzewie. Przedostawszy się łatwo do miasta – bo zamek był ponad ich siły – spalili je doszczętnie. Naliczono tam później 200 zabitych, których niepogrzebane zwłoki pożerały psy i świnie – ludzie bowiem nierychło zdecydowali się opuścić swe kryjówki. Podobny obraz zaistniał w Srokowie, gdzie 13 lutego pojawił się, równie nagle jak w Węgorzewie, oddział Aleksandra Hilarego Połubińskiego, pisarza polnego litewskiego, posiłkowany przez Tatarów. Srokowo spłonęło do ostatka – “prawie wszyscy jego mieszkańcy padli od miecza”. Proboszcz tutejszego kościoła ewangelickiego zdołał w porę zbiec z miasta i nie ustał, aż dotarł do Królewca.
Miasto szybko dźwignęło się ze zgliszcz. Na wiele lat zanosiła się odbudowa spalonego kościoła. I wówczas wybuchł pożar, który niósł ogień po słomianych strzechach domostw, aż wszystko kompletnie spłonęło. W tamtych ciężkich czasach ludzie jednak nie załamywali rąk. Nie mieli wyboru.
Gdy miasto powróciło do życia, przyszły nowe kłopoty. Wybuchła wojna Francji z Niderlandami – jakże daleko od Prus, ale właśnie tutaj łapano rekruta. Dziedzic na Sztynorcie, Ahasverus Lehndorff, zgodził się bowiem zwerbować cały pułk wojska dla Niderlandów. Werbunek stał się w istocie powszechną łapanką młodych mężczyzn. Zanim przyodziano ich w mundury, trzymano pod strażą po karczmach i po kościołach – także w Srokowie.
Nieszczęścia zubożyły miasto. Jeszcze w 1692 r., na 100 parcel miejskich, 26 było niezabudowanych. To wszelako, co po pożarze z 1658 r. odbudowano, zgodnie z żądaniem władz królewskich było już murowane z cegły. To zaś było kosztowne i szło niełatwo. Tutejsi mieszkańcy nie mieli bowiem do dyspozycji murów obronnych, które gdzie indziej były źródłem cennego budulca. Srokowo musiało zbudować sobie cegielnię. Miasto jednak nabrało urody, gdy we wszystkich pierzejach rynku stanęły podcieniowe kamieniczki. Przez wiele lat trwała odbudowa zniszczonego pożarem kościoła. Wykorzystano w tym celu cegłę rozbiórkową z nadwątlonego zębem czasu niewielkiego kościoła, który co najmniej przez stulecie obsługiwał tutejszą polską ludność wyznania ewangelickiego. W zamian zbudowano Polakom kaplicę, ponieważ liczba ich zmalała. Długo też nie było stać mieszkańców na to, by zbudować przyzwoity ratusz. Uczyniono to w latach 1772-1775. Była to budowla rzeczywiście okazała – dwukondygnacyjna, z wysokim dachem mansardowym, na którym w 1817 r. stanęła jeszcze duża wieża dzwonnicza z latarnią i hełmem.
W międzyczasie jednak miasto trapiły kolejne nieszczęścia. W pierwszym rzędzie była to – rozwleczona po całych Prusach – epidemia dżumy, która w latach 1709-1712 wyludniła niejedno miasto, a nie jednej wsi przyniosła zupełną zagładę. W Srokowie pochłonęła trzecią część ludności. Podczas wojny siedmioletniej wkroczyli do miasta Rosjanie, którzy okupowali je w latach 1758-1762. Z 1779 r. pochodzi wiadomość o pożarze.
Szczególnie ciężkie czasy nadeszły wraz z kampanią pruską Napoleona. Już w 1805 r., spodziewając się wojny, Prusacy urządzili na Diablej Górze stanowisko artylerii, zaś Srokowo było kwaterą główną generała von Reichela. Miasto, liczące niewiele ponad tysiąc mieszkańców, zamieniło się w obozowisko wojskowe. Utrapieniem dla Srokowa stało się jego strategiczne położenie na trakcie komunikacyjnym, biegnącym ze wschodu na zachód. Stało się to główną przyczyną ciągłych przemarszów wojsk także w latach następnych. Po pokoju w Tylży w 1807 r., w styczniu tego roku urządził tu sobie sześciotygodniowe leże francuski pułk grenadierów generała Laroche. I znów – powracająca w 1812 r. armia napoleońska z kampanii rosyjskiej, napotkała na swej drodze Srokowo, srodze doświadczając mieszkańców.
W następnych latach miasto mogło już w miarę spokojnie zabliźniać swoje rany. Widoczny jest wówczas stopniowy przyrost liczby mieszkańców: w 1879 r. – 1240, 1381 – 1591, 1864 – 2145. Ta ostatnia liczba stanowiła optimum, którego nigdy wcześniej, ani później nie osiągnięto. Przyrostowi temu nie przeszkodziła nawet epidemia cholery i czerwonki, która przedostała się tu w 1831 r., ani lata głodu w 1844 i 1846 r. W 1820 zbudowano w mieście drugą szkołę, a w 1830 r. szpital, wraz z przytułkiem dla ubogich. Dalszą inwestycją publiczną była remiza strażacka, zbudowana w 1842 r. W tym czasie też, u podnóża Diablej Góry założono cmentarz komunalny, otoczony solidnym murem z bramami.
W drugiej połowie XIX w. zaznaczył się jednak postępujący upadek ekonomiczny miasta. Było to prostą konsekwencją braku dogodnych połączeń komunikacyjnych. Pomimo budowy państwowych dróg bitych w 1867 r., łączących Srokowo z Kętrzynem, Barcianami i Węgorzewem, niewiele one pomogły miastu, odsuniętemu daleko od linii kolei żelaznej, która niosła wówczas – jak w przypadku Korsz – gwałtowny rozwój i stwarzała najlepsze perspektywy. Według danych z 1853 r., w Srokowie było 1811 płatników podatku, czym przewyższało Barciany, Ryn, Mikołajki, Orzysz, Dąbrówno, Pasym, a nawet Szczytno. Nie można zatem mówić o jego złej kondycji, lecz było to przed wspomnianym regresem. Do faktów pozytywnych, które świadczyły o niewątpliwej żywotności miasta u schyłku XIX w., należy zaliczyć unowocześnienie mleczarni, w której zainstalowano w 1883 r. maszynę parową oraz tartaku, który otrzymał maszynę parową w 1886 r. Istotnym wydarzeniem było połączenie miasta w 1887 r. linią kolei wąskotorowej przez Windę z Kętrzynem.
Wybuch pierwszej wojny światowej dał znać o sobie w sierpniu 1914 r. chmarą uciekinierów, uchodzących z Węgorzewa przed Rosjanami. Wkrótce też przeciągnęły tędy w kierunku Królewca rosyjskie oddziały piechoty i artylerii, a w mieście stacjonował krótko generał Scheidemann, z eskortą 600 Kozaków, którzy zdołali spustoszyć całą okolicę. Dopiero wieść o klęsce pod Olsztynkiem wprawiła w panikę Rosjan i spowodowała ich nagły odwrót.
Sześć lat usuwało Srokowo ślady doznanych wówczas zniszczeń, które dotyczyły też samego śródmieścia, łącznie z podcieniowymi kamieniczkami w rynku. Po wojnie znalazł się inwestor, który zbudował tutaj fabrykę maszyn. W 1928 r. przekazano do użytku nowoczesną szkołę o szesnastu izbach lekcyjnych, z aulą, salą gimnastyczną, kuchnią dla zajęć praktycznych i prysznicami, które stanowiły tu rzeczywistą rewelację i dostępne były dla wszystkich z zewnątrz. Zbudowano także schronisko młodzieżowe na 40 łóżek, a w połowie lat trzydziestych powstało całe osiedle domków jednorodzinnych. Nad jeziorem Silec urządzono publiczne kąpielisko, dokąd można było dojechać i wrócić koleją wąskotorową. W 1938 r. zaczęto już uzbrajać miasto w kanalizację, ale wybuch wojny wstrzymał tę ważną dla miasta inwestycję, dokończoną dopiero po wojnie. W owych latach istniały więc w Srokowie trzy tartaki, młyn mechaniczny i młyn wodny, dwa zakłady naprawcze, dwa zakłady ogrodnicze, trzy masarnie, aż pięć piekarń, dwa hotele, siedem sklepów różnych branż, apteka, kościoły – ewangelicki i katolicki. Rzemiosło reprezentowane było przez dwóch blacharzy, kuśnierza, garbarza, sześciu szewców, pięciu krawców, trzech kołodziei, czterech kowali, pięciu stolarzy, trzech siodlarzy i trzech malarzy. Były dwa gabinety lekarskie oraz jeden weterynarz. Znaczące miejsce miała wspomniana fabryka maszyn rolniczych z przyfabrycznym sklepem.
Już we wrześniu 1944 r., w przewidywaniu inwazji rosyjskiej, kobiety i dzieci zdołano ewakuować do Rzeszy. W istocie też, gdy 19 stycznia 1945 r. miasto opanowali Rosjanie, uniknięto w tej mierze znaczniejszych strat. Zastali tu natomiast Rosjanie licznych jeńców francuskich, zatrudnionych przymusowo u miejscowych gospodarzy, których w Srokowie było równo 30. Wśród licznych, doraźnych egzekucji ulicznych, ginęli zarówno Francuzi, jak i miejscowi Niemcy. Wszystkie kobiety z okolicy wywieziono na Syberię. Zabudowa miejska – zarówno kamieniczki w rynku, łącznie z ratuszem, jak i zakłady produkcyjne – uległy zniszczeniu w 60 procentach, głównie wskutek celowych podpaleń.
W 1945 r. zaludnili Srokowo, w liczbie ledwie 120 osób, przesiedleńcy z Wileńszczyzny, z Wołynia, a później też z Białostocczyzny. Już od września uruchomiono naukę w dwóch izbach ocalałych w ratuszu. Zorganizowano straż pożarną, którą dowodził pierwszy powojenny sołtys Srokowa, Jan Muchewicz. Od lipca urzędował już burmistrz Antoni Adamcewicz, ale z dniem 28 grudnia gmina miejska uległa likwidacji. Srokowo było odtąd wsią gminną. Pocztylion Jadowski woził pocztę do Kętrzyna. Pierwszym lekarzem w uruchomionym w 1946 r. ośrodku zdrowia był Wacław Koźmian. Gdy w tymże roku Kętrzyn począł dostarczać miastu prąd elektryczny, ruszyły dwa młyny i mleczarnia. Na wiosnę 1946 r. odbudowano szkołę, która wraz z pierwszą nauczycielką Zofią Folejewską, zatrudniała już ogółem siedmiu nauczycieli. W 1968 r. zbudowano w mieście dom kultury z salą kinową, biblioteką i czytelnią. Planiści wojewódzcy snuli przed Srokowem wizję socjalistycznego “agromiasta”. Względy historyczne przemawiają za tym, aby Srokowo było miastem. Pierwszym krokiem ku temu jest niewątpliwie pamięć o swoim herbie, który na dwóch polach ukazywał głowę orła i lilię.