Glitajny (gm. Korsze) – 650 lat posiadłości majątkowej

W ciągu swego 650 – letniego istnienia, Glitajny zawsze były majątkiem, nigdy zaś nie były wsią czynszową. Pierwotnie były majątkiem o szczególnym charakterze, należącym do kategorii tzw. “dóbr służebnych” (Dienstgut), których posiadacze, jako lennicy zakonu krzyżackiego, zobowiązani byli do jednego tylko rodzaju świadczeń – służby wojskowej. Rola więc tych niewielkich mająteczków, nadawanych głównie Prusom, była w ogólnej strukturze zmilitaryzowanego państwa Zakonu niezwykle istotna. Można powiedzieć, że obok zamków obronnych, stanowiły trzon systemu militarnego Zakonu w Prusach. Podobnie wszelako, jak drugą funkcją zamków była ich rola administracyjno-organizatorska w systemie osadnictwa wewnętrznego, tak też dobra służebne, wkomponowane w ów system, tworzyły wraz z pozostałymi jego elementami zwartą sieć osadniczą.

Majątek Glitajny powstał w 1359 roku z nadania wielkiego mistrza Winrycha von Kniprode (1352–1382) na rzecz lennika pruskiego, którego imienia nie znamy. Że był to z pochodzenia Prus – nie może ulegać wątpliwości. Stwierdzono bowiem, iż na tym terenie, o którym mowa, w ciągu całego XIV stulecia dobra służebne nadawano Prusom. W tym też kontekście mowa o Glitajnach[1]. O pruskim rodowodzie miejscowości, w której lennik krzyżacki zbudował swój dwór, świadczy też jej pierwotna, staropruska nazwa Gliteinai, pochodząca od słowa glite – “maślak”[2]. Nazwa ta, funkcjonująca w formie zniemczonej jako Glittehnen, przetrwała do 1945 roku. Do nazwy pierwotnej nawiązuje też dzisiejsza nazwa polska. Podobnie jak w wielu cytowanych wcześniej przypadkach, tak też pierwotna nazwa majątku Glitajny wiąże się z właściwościami terenu, na którym powstające osady były enklawami pośród zwartych kompleksów leśnych[3].

Ów nieznany więc z imienia Prus, otrzymał w lenno majątek wielkości 10 łanów, czyli 168 ha (1 łan = 16,8 ha), co stanowiło normę obowiązującą na terenie całego państwa krzyżackiego. Poza nielicznymi wyjątkami, większych majątków Prusom w zasadzie nie nadawano. Niższą kategorię stanu rycerskiego w obrębie pruskiej ludności autochtonicznej tworzyli tzw. “wolni”, lokowani na wsiach pruskich obok chłopów czynszowych. “Wolni” posiadali zazwyczaj nadziały ziemi wielkości około 4 łanów i zobowiązani byli do pełnienia służby konnej w lekkiej zbroi na każde wezwanie. Natomiast rycerze – lennicy lokowani na 10 łanach, a więc tacy, jak rycerz na Glitajnach, winni byli wystawiać kilkukonny poczet lekkozbrojnych (“Platendienst”). Do tego zobowiązywały ich przepisy prawa chełmińskiego (ustanowionego przez Zakon w 1233 r. dla miasta Chełmna jako ogólnie obowiązujący wzorzec). Prawo chełmińskie stanowiło podstawę przywileju lennego dla majątku Glitajny. Wedle jego przepisów, majątek mógł być dziedziczony także w linii żeńskiej – gdyby zabrakło potomka męskiego. Natomiast w razie utraty majątku przez lennika wskutek jakiegoś kataklizmu (zarazy, obcego najazdu), wracał on do rąk zwierzchności.

Od czasu, gdy wojny polsko-krzyżackie poczęły rozgrywać się na terytorium państwa krzyżackiego w Prusach – a więc od czasu Grunwaldu – ten ostatni przepis prawa chełmińskiego skutkował realnie, stając się częścią tutejszej rzeczywistości.
Wolno więc podejrzewać, że pierwsza zmiana lennika na Glitajnach miała miejsce już w rezultacie pogromu, jakiego doznały wojska Zakonu w bitwie pod Grunwaldem. Rycerstwo tego rejonu stanęło wówczas do walki bezpośrednio pod chorągwią Bartoszyc, czyli pod komendą rezydującego na tamtejszym zamku tzw. “komornika” krzyżackiego, jako zarządzającego okręgiem administracyjnym zwanym komornictwem, w obrębie którego znajdowały się Glitajny. Chorągiew bartoszycka wchodziła zaś w skład chorągwi komturstwa bałgijskiego, podobnie jak chorągwie m. in. kętrzyńska, ryńska i szestneńska. Wszystkie te chorągwie padły na polu bitwy. Chorągiew bartoszycką, zdobytą przez Polaków, opisuje Jan Długosz, albowiem zawieszono ją triumfalnie pośród innych, w katedrze królewskiej na Wawelu[4].

Przyjmując zatem jako rzecz pewną, iż po roku 1410 Glitajny otrzymały nowego lennika, poszukujemy o nim wiadomości w przekazach z tamtego czasu. I tak, w księdze czynszowej Zakonu z lat 1414–1438 pojawia się zapis, że Glitajny są obsadzone i zobowiązane do wystawiania czterech “służb”[5]. Datowanie, jak widać, jest tu mało precyzyjne, ale przynajmniej pewne, że restytucja lenna miała miejsce po roku 1414.

Na tym jednak nie koniec. Oto “w niedzielę po Wniebowzięciu Najświętszej Marii Panny 1478”, czyli 16 sierpnia tegoż roku, komtur Bałgi Zygfryd Flach von Schwarzenberg wystawił przywilej lenny, nadając Glitajny rycerzowi Ruprechtowi Hammerowi. W dokumencie tym wspomniano, że majątek, którego dotychczasowym posiadaczem był Kontz zu Schwenkitten, wrócił do rąk Zakonu, co stanowiło uzasadnienie obecnego nadania[6].

Na podstawie tego przekazu wolno nam przyjąć z dużym prawdopodobieństwem, że ów Kontz zu Schwenkitten, czyli Kunc (polski odpowiednik: Kończ) ze Świękit, dzierżył Glitajny jako drugi z kolei lennik, w okresie kilkudziesięciu lat – od czasu restytucji lenna po kataklizmie grunwaldzkim, aż do kolejnego kataklizmu – wojny trzynastoletniej. Świękity, z których pochodził, to również dobro służebne, takież samo jak Glitajny, tyle że położone na terenie Warmii biskupiej – w jej części zachodniej, tuż nad graniczącą z ziemiami Zakonu rzeką Pasłęką, w pobliżu krzyżackiego Miłakowa. Fakt, iż poddany biskupa warmińskiego wywędrował z terenu Warmii na teren krzyżacki, nie należy do rzeczy zwyczajnych, a wręcz przeciwnie, ma charakter szczególny i dlatego wymaga wytłumaczenia. Wytłumaczenie zaś nasuwa się samo, ponieważ czas, którego sprawa dotyczy, w całych dziejach Warmii ma również charakter szczególny. Mianowicie w latach 1410–1413 bezpośrednie rządy na Warmii sprawował wielki mistrz Henryk von Plauen i w tym krótkim okresie Warmia praktycznie utraciła swą dotychczasową, względną niezależność od Zakonu. Przypomnijmy bowiem, iż biskup warmiński Henryk Vogelsang udał się osobiście do króla polskiego Władysława Jagiełły, który oblegał krzyżacki Malbork, i w dniu 27 lipca 1410 roku “pod zamkiem malborskim” złożył królowi przysięgę wierności. Wydarzenie było tak wielkiej wagi, że słowa tej przysięgi zachowały się po dzień dzisiejszy: “potwierdzamy niniejszym publicznie w imieniu kapituły naszej i poddanych naszych, że chcemy uważać Najjaśniejszego Władcę i Pana, Władysława Króla Polski…, za prawowitego pana i właściciela ziemi pruskiej…”[7]. Ten akt przysięgi zdradza wiarę biskupa w ostateczne zwycięstwo króla polskiego, który obalił potęgę Zakonu, by na koniec zdobyć jego stolicę.
Tak się oczywiście nie stało. Gdy król wycofał się z wojskiem z Prus, nowy mistrz krzyżacki uznał postawę biskupa warmińskiego za jawną zdradę i nakazał jego pojmanie. W październiku 1410 roku biskup uszedł z kraju. Wziął go w obronę król, sprawa oparła się o kurię rzymską, jednak bez skutku. Dopiero w obliczu ponownej wyprawy wojsk polsko – litewskich do Prus w 1414 r., nowo wybrany wówczas wielki mistrz zmiękł i pozwolił biskupowi na powrót. Ten jednak, ledwie wrócił, zaraz zmarł na swym zamku biskupim w Lidzbarku – co wzbudziło naturalnie podejrzenia, odnotowane w kronikach warmińskich, że został otruty.

Zatem więc, jak wspomniano, w latach 1410–1414 miał miejsce na Warmii krótki okres bezpośrednich rządów krzyżackich. Jeśli zestawić to z cytowaną wyżej wzmianką z księgi czynszowej Zakonu, że już w 1414 roku Glitajny były obsadzone, stanowi to wystarczającą podstawę dla naszego domniemania, że wielki mistrz sam dokonał translokacji lennika biskupiego ze Świękit na swój własny teren, by osadzić go w opustoszałych Glitajnach. Ma się rozumieć, że Świękity nie zostały bez obsady. Kunc mógł być synem tamtejszego lennika, który pozostał na miejscu. Również kierunek translokacji jest prawidłowy: osadnictwo zawsze przesuwało się z zachodniej części Prus ku rubieżom wschodnim, gdzie istniało nieustanne i właściwie nigdy nie zaspokojone zapotrzebowanie na materiał ludzki.

W świetle powyższego wolno nam także przyjąć, że Kunc ze Świękit, podobnie jak jego poprzednik na Glitajnach, był także z pochodzenia Prusem. I tu i tam bowiem dobra służebne były obsadzane przy pomocy Prusów. Podobnie jak Glitajny, także i Świękity – pierwotnie Swenkitai – posiadały rodowód staropruski. Tamtejszy majątek lenny, znacznie starszy od Glitajn, założony został już w 1294 roku przez biskupa warmińskiego Henryka Fleminga[8].

Jak wspomniano, Kunc ze Świękit utracił Glitajny, a zapewne – w służbie zakonu krzyżackiego – utracił także i życie, w okresie wojny trzynastoletniej (1454–1466). Wojna ta, jak wiadomo o tym z bardzo licznych informacji źródłowych, obróciła w perzynę przede wszystkim wieś, która potrzebowała później całego stulecia, aby podźwignąć się z upadku. Wskutek tej wojny przerwała się ciągłość osadnicza w Prusach w skali powszechnej – zarówno wśród chłopów czynszowych we wsiach, jak i w obrębie warstwy lenników krzyżackich na włościach. W istocie też, po wygaśnięciu działań zbrojnych, po pokoju toruńskim 1466 roku, na obszarze powstałych wówczas Prus Krzyżackich następuje masowe nadawanie w lenno opustoszałych majątków – nie tylko pojedynczych, lecz często całych ich kompleksów. Nowi lennicy krzyżaccy okresu powojennego byli w dużej mierze Niemcami, ponieważ rekrutowali się z szeregów dawnych zaciężnych rotmistrzów, sprowadzonych z Rzeszy. Już na początku wojny okazało się, że Zakon nie jest w stanie wypłacać im należnego żołdu, toteż walczyli na kredyt, zaś po wojnie odbierali swój żołd w postaci majątków. Tym sposobem, w drugiej połowie XV wieku zagnieździła się w Prusach grupa około stu rodzin wywodzących się z niebogatej szlachty niemieckiej, która na tym gruncie poczęła niebawem opływać w bogactwa. Ta nowa arystokracja stała się znacząca zwłaszcza po roku 1525, tj. po likwidacji Zakonu i powstaniu w byłych Prusach Krzyżackich świeckiego księstwa, w którym piastowała najwyższe godności dworskie i najbardziej intratne urzędy – przede wszystkim starościńskie. Ona też stanowiła podstawową kadrę oficerską w powstałym w 1701 r. Królestwie Pruskim.

Do tego modelu rycerza – arystokraty nie pasuje wspomniany wyżej Ruprecht Hammer, który w 1478 r. otrzymał w lenno Glitajny. Nazwiska tego nie ma w grupie stu rodzin byłych rotmistrzów. Również data nadania wykracza poza regułę związaną z gratyfikacjami majątkowymi dla zaciężnych – jest o 10 lat za późna. Nie jest wszelako wykluczone, że Hammer był zaciężnym, i że Glitajny otrzymał z rąk komtura Bałgi w charakterze gratyfikacji – nie był to bowiem majątek kupiony przezeń z rąk prywatnych. W każdym razie nie była to postać znacząca. Również jego nazwisko nie zapisało się w dziejach Prus – ślad jego ginie wraz z nim samym. Ale nie jest to przypadek odosobniony – Hammer miał bowiem córkę jedynaczkę, która po śmierci obojga rodziców, w 1493 r. – a więc po 15 latach posiadania przez rodzinę tego majątku – sprzedała go w ręce prywatne.

Nie byłoby tak, gdyby wniosła go jako wiano do swego małżeństwa. Widocznie była panną. Mogła wrócić w rodzinne strony do Rzeszy i taki też byłby powód owej transakcji.

Do modelu nowobogackiego arystokraty pruskiego pasuje natomiast, jak ulał, nabywca majątku z rąk Hammerówny, Andreas von Knobloch. To nazwisko mówi samo za siebie – wystarczy bowiem, że znajduje się w grupie stu nazwisk zaciężnych rotmistrzów krzyżackich z okresu wojny trzynastoletniej – owych szczęśliwców, do których los uśmiechnął się zupełnie niespodziewanie, wynosząc ich ze szlacheckiej przeciętności na same wyżyny dobrobytu i czyniąc ich – z dnia na dzień – arystokratami[9]. Zajrzawszy do leksykonu pruskich rodów szlacheckich można nie mieć wątpliwości, że Knoblochowie, podobnie jak wielu im podobnych, byli zręcznymi łowcami majątków – pod tym nazwiskiem wymienia się bowiem owych majątków na terenie Prus ponad pięćdziesiąt. Trzeba co prawda pospieszyć z wyjaśnieniem, że nie wszystkie mieli na raz i nie w jednym czasie – ale prawie w jednym czasie mieli je później, zwłaszcza w XVIII i XIX wieku. Był to już wówczas kilkuwiekowy dorobek tego dość rozgałęzionego rodu. Z początku, ma się rozumieć, mieli tych majątków kilka, pochodzących bezpośrednio z nadania lennego ze strony wielkiego mistrza – od tego się zaczęło. Następne majątki były rezultatem kupna – tak, jak w przypadku Glitajn. Wolno sądzić, że te pierwsze znajdowały się dalej na północ, w rejonie Królewca, Labiawy (dziś: Polesk) i Welawy (Znamiensk). Położone bowiem w tych rejonach majątki – jak Bärwalde, Linkehnen, Schulkeim, Sudnicken i Thegenwalde – posiadali Knoblochowie jeszcze w końcu XIX wieku, podczas gdy inne sprzedali[10].

Rzecz jednak godna uwagi, że właśnie Glitajny, gdy tylko znalazły się w rękach tej rodziny, stały się jej właściwą siedzibą, jej gniazdem rodowym. Glitajny były odtąd dobrem majorackim, gdzie żywot swój spędzała głowa rodu, gdzie na świat przychodzili kolejni dziedzice.

Z tych wszystkich względów musiało to być miejsce zarówno bezpieczne, jak i reprezentacyjne. Schyłek zaś XV wieku to czas narastającego w Prusach niepokoju. Co prawda, w tym samym roku, w którym Andreas von Knobloch nabył Glitajny, wielki mistrz krzyżacki złożył królowi Olbrachtowi przepisaną traktatem toruńskim przysięgę wierności, ale wisiała nad jego głową groźba całkowitej likwidacji przez Polskę Zakonu (koncepcja przeniesienia go z Prus na Podole, aby zgodnie ze swą misją walczył z Turkami, jako niewiernymi). Był też ostatnim z wielkich mistrzów, który Polsce przysięgał wierność. Jego następca w 1498 roku owej przysięgi odmówił, zaś kolejny wielki mistrz Albrecht przystąpić miał w 1519 roku do wojny z Polską.

Z tych więc powodów, ale także i dla ochrony przed dzikimi zwierzętami rezydencje rycerskie w Prusach miały w owym czasie – i jeszcze długo potem – charakter warowny. Jeżeli więc rycerz Andreas von Knobloch obrał sobie na rezydencję Glitajny, to niekoniecznie dlatego, że szczególnie podobał mu się tutejszy krajobraz, lecz z całą pewnością dlatego, że za takim wyborem miejsca przemawiały jego naturalne warunki obronne. Jeśli zważyć, że każda z ówczesnych wsi dla własnego bezpieczeństwa otaczała się zwartym, wysokim płotem z pni dębowych[11], to cóż dopiero mówić o dworskich rezydencjach tutejszego rycerstwa.

Pod tym więc kątem należy spojrzeć na Glitajny – i chociaż pałac dzisiejszy, jako budowla nowożytna, nie zdradza w swej architekturze żadnych cech obronnych, to jednak tradycja miejsca, jak każda tutejsza tradycja (tradycja nazw miejscowych, tradycja granic majątkowych itd.), pozwala odwoływać się do zamierzchłej przeszłości, gdyż teraźniejszość jest wciąż jeszcze w niej głęboko pogrążona.

Tak jak we wsiach tutejszych chałupy budowano w dwóch rzędach, które dzielił od siebie rozległy majdan, tak też w obrębie ufortyfikowanych dworów rycerskich, pomiędzy rezydencją dworską a zabudowaniami gospodarskimi, rezerwowano odpowiednio dużą przestrzeń. W obu wypadkach tego rodzaju majdan miał jedno główne przeznaczenie: w okresie wypasu bydła, a więc od wiosny do pierwszych mrozów, trzymano na nim trzodę, spędzaną z pastwisk na okres nocy. Było to niezbędne, aby uchronić ją przed dzikimi zwierzętami.

Dwór stał więc frontem ku środkowi majdanu i ta tradycja na ogół przetrwała po czasy ostatnie: przed frontem dworu albo pałacu, w różnej odległości, otwierał się dziedziniec folwarczny, z zabudowaniami gospodarskimi ustawionymi w podkowę. Zwykle najbliżej dworu była stajnia z wozownią, koń bowiem musiał być pod ręką. W czasach bardziej odległych, stodoły budowano poza folwarkiem, a i później stawiano je nieco na uboczu. Dyktowały to warunki bezpieczeństwa pożarowego. Również poza obrębem dworskim, czyli także poza gospodarstwem folwarcznym, znajdowały się chałupy należące do wsi folwarcznej.

Opisany wyżej porządek cechować też musiał od czasów najwcześniejszych Glitajny, a tradycję owego porządku znać po dzień dzisiejszy, pomimo że większość zabudowań folwarcznych w ostatnim dziesięcioleciu uległa rozbiórce. Wolno więc przypuszczać, że strumień biegnący dziś z południa na północ skrajem parku i dość wyraźnie ograniczający teren pałacowo – folwarczny od strony wschodniej, kierowany był pierwotnie także drugim, sztucznym korytem na zaplecze dworu rycerskiego i obejmował dalej swym ramieniem gospodarstwo folwarczne od strony zachodniej, tworząc na niższym tarasie od północy rozlewisko, którego dzisiejszym reliktem jest staw dolny. Od strony wewnętrznej biegowi strumienia towarzyszył zapewne nasyp ziemny z ostrokołem i masywnym parkanem z dębowych belek. W tym stanie rzeczy, do inkasztelowanego gospodarstwa można było dostać się przez bramę poprzedzoną mostem. Nie jest wykluczone, że tradycja tego wjazdu i tej bramy wiąże się z miejscem, w którym przetrwał do dzisiaj betonowy mostek z przepustem wodnym, usytuowany na strumieniu od strony wschodniego szczytu budowli pałacowej, kędy jeżdżono do związanych z Glitajnami dwóch folwarków – Witoszyna i Węgoryt. Skoro jednak każda wieś miała dwie bramy, na dwóch swoich krańcach, podobnego systemu należałoby zapewne upatrywać w założeniu dworsko – folwarcznym.

Źródłowym potwierdzeniem faktu, iż rodową rezydencją Knoblochów pozostawały Glitajny, są dwie wzmianki w aktach hołdowniczych Księstwa Pruskiego z XVII i XVIII wieku. Mianowicie pod rokiem 1690 figuruje tam zapis, że z okazji objęcia tronu królewieckiego przez Fryderyka (który 11 lat później koronuje się na króla Prus) przysięgę wierności, wraz z rycerstwem okręgu bartoszyckiego, złożył na ręce księcia Johann Erhard von Knobloch, Lieutnant, wegen Glittähnen (“z racji posiadania majątku Glitajny”). Pod rokiem 1714 zapisano, że Johann Erhard von Knobloch, Lieut. Auf Glitehnen (“na Glitajnach”) złożył przysięgę hołdowniczą nowemu władcy, Fryderykowi Wilhelmowi I[12]. Według cytowanego wyżej leksykonu szlachty pruskiej Ledebura, w tym samym czasie (1705) należał do Knoblochów majątek Sporwiny koło Łabędnika – nie licząc pierwotnie uzyskanych od zakonu krzyżackiego dóbr na północy.

Johann Erhard miał dwóch synów, urodzonych w Glitajnach – Dietricha Erharda i Karla Gottfrieda. O tym drugim wiadomo więcej z powodu jego kariery wojskowej, w trakcie której dorobił się stopnia generalskiego. Ponieważ wszystkie jego potomstwo przychodziło na świat w Królewcu, zatem był młodszym z braci i nie dziedziczył Glitajn. Urodził się w 1697 r. i już w wieku 14 lat oddany został przez ojca do pułku piechoty, a cztery lata później uczestniczył w wyprawie wojennej. W wieku lat 41, w randze kapitana, poślubił w Królewcu córkę radcy sądowego i kuriera dworskiego, Zofię Luizę Konstantynę, z domu baronównę von Droste, która wniosła mu w posagu majątek Linkehnen w rejonie Welawy. W chwili zamążpójścia liczyła 23 lata i w okresie dwunastu lat zdołała dzielnie urodzić siedmioro dzieci, z których tylko dwoje nie przeżyło.

Wśród tego potomstwa było trzech synów – ostatni z nich, urodzony w 1751 r., był synem generalskim. Jak przystało, synowie szli w ślady ojca do armii, zaś córki służyły korzystnym koligacjom rodowym. I tak np., dziewiętnastoletnią Annę Albertynę wydano za von der Groebena, dziedzica na Skierkach w rejonie Barcian, którego ród osiadł w Prusach już w okresie pogrunwaldzkim i należał do najprzedniejszych w tym kraju; po śmierci pierwszego męża poślubiła generała Fryderyka Wilhelma von Hausena, którego ród zapuścił korzenie w Prusach na przełomie XV – XVI wieku i należał do równie znakomitych. Dodajmy przy tym, iż ani Groebenowie, ani Hausenowie, nie przybyli tu jako zaciężni – nie musieli zatem wystawiać swych głów, by zasłużyć na majątki, lecz dostawali je wprost za to, że zechcieli tutaj osiąść. Daje to dobre świadectwo Knoblochom, których traktowano jak swoich. Otóż więc Karl Gottfried, dosłużywszy się generalskiej chwały, utraciwszy w którejś z bitew jedno oko, wydostawszy się z rosyjskiej niewoli, dostał od króla spokojną przystań w postaci dowództwa garnizonu w twierdzy świdnickiej. Tam też, półtora roku później, mając lat 63, wskutek nieszczęśliwego upadku z konia, zakończył życie. Do dziś zachowała się w Świdnicy jego płyta nagrobna, ufundowana przez najjaśniejszego pana, króla pruskiego. Napisano na niej: “Jego ojczyzną były Prusy…”[13].

Był to niewątpliwie jeden z najsłynniejszych członków tego rodu. Ale na Glitajnach pozostał Dietrich Erhard, o którym zgoła nic nie wiadomo. Skoro był starszym bratem tamtego, żył zapewne mniej więcej w latach 1695-1770. Tutaj więc przychodziło na świat jego potomstwo, a pośród niego – przyszły dziedzic Glitajn, o niewiadomym imieniu. Na ten czas datowane są posiadłości Knoblochów takie, jak Grądy Kruklanckie, Węgoryty, Wanguty (dziś nieistniejące, w powiecie kętrzyńskim) oraz szereg majątków w rejonach północnych. Można przypuszczać, że tamte – jak Neufrost w pobliżu Królewca, jak Krücken koło Iławy Pruskiej, Thiemsdorf koło Labiawy – należały do kuzynów, czyli potomstwa Karla Gottfrieda. Z kolei na czasy ostatniego dziedzica Glitajn, czyli wnuka Dietricha Erharda, przypadają datowane przez Ledebura na lata 1773–1795, dodatkowe jeszcze majątki: Jutrkowo i Śpiglówka koło Świętej Lipki oraz sześć majątków w rejonie Labiawy, Welawy i Rybaków (Fischhausen). O ile wszystkie z wymienionych mogły być posiadłościami bądź rodzeństwa, bądź kuzynów, to jednak były też takie, które nie mogły być własnością kogo innego, aniżeli wprost dziedzica na Glitajnach.
Poza wymienionymi wcześniej Węgorytami, były to: Lusiny, Czerwona Górka od strony zachodniej oraz Maszewy od strony wschodniej w stosunku do macierzystych Glitajn[14].

Knoblochowie siedzieli na Glitajnach nieprzerwanie, z pokolenia na pokolenie, 323 lata – od nabycia majątku w 1493 roku, do jego sprzedaży w 1816 roku[15]. Kim był ostatni dziedzic Glitajn – wnuk Dietricha Erharda – nie wiadomo. Policzmy przynajmniej jego lata: jeżeli Dietrich Erhard żył, jak powiedzieliśmy, mniej więcej w latach 1695–1770, to jego syn prawdopodobnie w latach 1735–1810, zaś wnuk, który był ostatnim dziedzicem Glitajn, w latach 1770–1840. Gdy zatem sprzedał Glitajny w 1816 roku, liczył mniej więcej 46 lat i był – o czym niżej – podporucznikiem rezerwy.

Całe trzy stulecia i ćwierć następnego, to wystarczająco dużo, aby Glitajny zdołały na wskroś przesiąknąć Knoblochami. Można bez ryzyka powiedzieć, że pozostawili je po sobie takimi, jakie w głównych zarysach istnieją do dziś. Mamy zaś na myśli tradycyjny układ założenia pałacowo – parkowo – folwarcznego (reprodukowany tu w powiększeniu z dziewiętnastowiecznej mapy niemieckiej), jak też samą budowlę pałacową.

Budowli pałacowej, która przetrwała w Glitajnach najcięższe dla niej czasy, nie należy określać mianem “dworu”. Taką zaś niedorzeczność napotkać można, w pożytecznym skądinąd opracowaniu pióra Małgorzaty Jackiewicz – Garniec[16]. Na szczęście rozgrzesza tę autorkę jej własna niepewność, do której przyznaje się we wstępie. Zestawiając nawzajem pojęcia “dwór” i “pałac”, pisze: “nie są to określenia w pełni precyzyjne, jeśli chodzi o tutejszą architekturę rezydencjonalną, gdzie typy budowli znacznie różnią się od funkcjonujących pod tymi terminami w języku polskim, a szczególnie w polskiej terminologii historii sztuki (…). Z powodu braku dodatkowych określeń, pozostaje dopasowanie, często trudne, terminów pałac i dwór do siedzib szlachty pruskiej”[17]. Zamiast jednak sprecyzować jakieś robocze kryteria, autorka przeszła nad swoimi wątpliwościami do porządku i porusza się wśród owych dworów i pałaców jak przysłowiowy słoń w składzie porcelany. Zwróćmy więc przede wszystkim uwagę, że autorka ma dla nas jeden tylko termin dotyczący użytkowników owych budowli i sądzi zapewne, że to załatwia sprawę: “szlachta”. W ten sposób – świadomie lub nieświadomie – toruje drogę do Prus owej polskiej terminologii, której nieadekwatność przecież przed chwilą stwierdziła. Bo czymże w Polsce szlachcic? A no, “panem na zagrodzie…” Na jednej zagrodzie! A ileż to “zagród” mieli na przykład Knoblochowie? Autorka zapomina, że w małych stosunkowo Prusach żyło około setki możnych rodów arystokratycznych.

Nie ma to rzeczywiście żadnego odniesienia do stosunków polskich. Przewracając kartki tej książki patrzymy z niedowierzaniem: oto “dwór” w Stolnie. W latach 1521-1945 stanowiło ono siedzibę rodową jednej z trzech gałęzi rodu Kunheimów – jednego z najprzedniejszych rodów arystokratycznych w Prusach, rodu spokrewnionego z Marcinem Lutrem, przez małżeństwo z jego córką… W 1907 roku Kurt von Kunheim na Stolnie miał łącznie 1200 ha, co dawało mu pod względem zasobności drugie miejsce po kluczu judyckim, liczącym 2074 ha. Na miejscu trzecim były Spędy, gdzie tamtejsza galąź Kunheimów posiadała 921 ha. Do Stolna należały folwarki Żołędno, Sportyny, Polkajmy, Klugajny, Głodówko i Limity. Hodowano 440 sztuk bydła, 460 owiec, 270 świń, 135 koni…

Dla autorki więc Judyty są pałacem, także Spędy są pałacem, lecz tej gałęzi Kunheimów, która przez wieki rezydowała na Stolnie – właśnie tej, bezpośrednio spokrewnionej z Lutrem – autorka nie uznała za godną tego, by zamieszkiwała w pałacu i “przydzieliła” jej ledwie dwór… Postawiono w ten sposób znak równości między Kunheimami – ongiś zaufanymi radcami księcia Albrechta, który w nagłej ich chorobie wzywał pilnie do Królewca doktora Mikołaja Kopernika – a schłopiałą, aczkolwiek zacną i bliską nam szlachtą na Tracku pod Olsztynem. Znak równości między Kunheimami i Grzymałami… Bo dla autorki nie ma różnicy między Stolnem i Trackiem: tu dwór, i tu dwór. Można sobie bez trudu wyobrazić, iż Grzymałowie przyjęliby ów znak równości z osłupieniem.

Pośród różnorakiej dokumentacji związanej z zabytkami architektury, w zbiorach archiwalnych Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Olsztynie znajduje się teczka dotycząca byłego majątku w Glitajnach. Jest w niej tzw. “Karta techniczna”, zawierająca podstawowe informacje dotyczące zabytku. Kartę wypełniła 10 kwietnia 1960 roku mgr Sława Mojzych, historyk sztuki, autorka pierwszej, i do dziś aktualnej, publikacji na temat historii obwarowań miejskich Olsztyna (1967 r.). Przede wszystkim jednak znana jest ze swych bardzo licznych dokumentacji historycznych, dotyczących najrozmaitszych zabytków architektury. Dokumentacje te oparte były na jej własnych badaniach historyczno – architektonicznych, dokonywanych bezpośrednio na określonych obiektach, a wykonywała je jako długoletnia kierowniczka pracowni naukowej w przedsiębiorstwie “Pracownie Konserwacji Zabytków”. Od szeregu lat jest już na emeryturze. Przytoczone informacje winny być świadectwem, że osoba ta, w zakresie nas interesującym, może być niezaprzeczalnym autorytetem i że jej kompetencje są niepodważalne. I oto więc, w nagłówku karty, o której mowa, w rubryce “nazwa zabytku”, mgr Sława Mojzych napisała: “GLITAJNY. PAŁAC”.

W tymże archiwum znajduje się ponadto kartoteka ewidencyjna tych obiektów architektury, które zostały wpisane do rejestru zabytków i jako takie były szczególnie chronione. Wśród owych kart ewidencyjnych, zwanych potocznie “zielonymi”, jest też karta odnosząca się do obiektu w Glitajnach. Wypełniono ją 27 lipca 1967 roku. Obok tej daty, w rubryce “sprawdził”, wpisano dwa nazwiska; Wojciech Jankowski i Jan Szmidt. Karta ma charakter szczegółowy (37 rubryk). Zawiera m. in. rzut poziomy w skali 1:400, 3 fotografie obiektu itd. W rubryce pierwszej, zawartej w nagłówku i zatytułowanej “obiekt zabytkowy”, napisano: “PAŁAC”. Nie ma powodu, aby te opinie lekceważyć.

Zanim jednak znajdą tu miejsce pewne refleksje historyczne, dotyczące samej budowli pałacowej, trzeba wpierw wyczerpać listę jej udokumentowanych mieszkańców, czyli właścicieli.

Otóż według Goldbecka, w 1785 roku w Glitajnach były 4 “dymy” (pałac + 3 chałupy we wsi folwarcznej), a właścicielem był “podporucznik von Knobloch”[18].

Według Walda, w 1820 roku w Glitajnach było już 5 “dymów” i 40 “dusz”, a właścicielem był “kapitan von Negelein”[19].

Zgadza się to ze świadectwem pochodzącym od samego kapitana von Negeleina, który oznajmił swemu rozmówcy, J. G. Behnischowi, autorowi wydanej w 1836 roku monografii Bartoszyc, że Glitajny przeszły w jego ręce po rodzinie Knoblochów, w 1816 roku [20].

Kim był kapitan Negelein, który przewyższał rangą wojskową swego – przecież wcale nie tuzinkowego – poprzednika na Glitajnach? Wiadomo, iż kadra oficerska elektorów brandenburskich, którzy zasiadali na książęcym tronie w Królewcu, a tym bardziej kadra oficerska królów pruskich, rekrutowała się z szeregów pruskiej arystokracji rodowej. Ostatni z Knoblochów na Glitajnach nie zaszedł jednak w tym względzie zbyt daleko – ranga podporucznika była owym minimum, którym winni byli legitymować się wszyscy szlachetnie urodzeni. Wyższe stopnie oficerskie wiązały się z zawodową służbą wojskową, bądź z zasługami dla dworu. Knoblochowie, od czasu swego pruskiego protoplasty, który przed wiekami przybył tu dla zarobku – jako zaciężny rotmistrz, czyli zawodowy żołnierz – by wspomagać Zakon w wojnie z jego własnymi poddanymi i królem polskim, uraczeni majątkami, nie zwracali na siebie więcej uwagi. Nie było ich u dworu, nie było wśród nich polityków, dyplomatów, ani urzędników na starostwach. Nie było ich także w wojsku – poza opisanym wyżej wyjątkiem, dotyczącym generała Karla Gottfrieda, weterana walk o hegemonię Prus na terenie Rzeszy. Knoblochowie odstawali więc pod każdym względem od całego tłumu takich jak oni kombatantów wojny trzynastoletniej. Wokół tego nazwiska panowała w Prusach zupełna cisza.

Co się zaś tyczy Negeleinów – jest to również przypadek szczególny, ale takie się zdarzały: mieszczanin z urodzenia, dzięki swoim talentom wybija się z tłumu i zwracając na siebie uwagę zwierzchności – awansuje do stanu szlacheckiego. Negeleinowie na wielkie wody wypłynęli wedle tego schematu.

Negeleinowie byli w Prusach przybyszami, co nie może zresztą dziwić, ponieważ od czasów podboju wszyscy byli tutaj przybyszami. Przybyli zaś tutaj po to, żeby się dorobić. Ów kapitan von Negelein, z którym około 1830 roku rozmawiał w Glitajnach pastor Behnisch, gdy zbierał materiały do przygotowywanej przez siebie monografii Bartoszyc, należał do pokolenia tutaj urodzonego. Jego dziad, albo może pradziad, nazywał się Christoph Aegidius Negelein i był tajnym radcą handlowym na dworze w Królewcu. To właśnie on w 1724 roku dostąpił zaszczytu nobilitacji. On też, jako pierwszy z rodu, zaczął tutaj gromadzić majątki. W jednym tylko roku 1730 – wedle leksykonu szlachty pruskiej – przypisano mu dziesięć majątków. Niemal wszystkie rozrzucone były w okolicach Królewca, bo stamtąd łatwiej je było mieć na oku. Jedne tylko Muławki znajdowały się w rejonie Kętrzyna.

Druga faza chronologiczna pozyskanych majątków, to zapewne drugie pokolenie Negeleinów w Prusach. Dotyczy to lat 1752 i 1775, a wiąże się z tymi datami kolejnych siedem majątków – również w rejonie Królewca.

W trzeciej fazie, czyli zapewne w trzecim pokoleniu, zapisano następujące daty: 1796, 1805, 1816 i 1820. Są to znowu dwa majątki w okolicach Królewca oraz trzy majątki w bliskości Bartoszyc, a więc na terenie dla Negeleinów zupełnie nowym. Wszystkie trzy zostały zakupione od Knoblochów[21].

Pierwsza transakcja z Knoblochami znacznie poprzedzała tę, która później miała dotyczyć Glitajn. Mianowicie równo dwadzieścia lat wcześniej, w roku 1796, zakupiono od Knoblochów Bezledy, położone na północny zachód od Bartoszyc – a więc od strony Królewca. Jeśli wziąć pod uwagę późniejsze transakcje – łącznie z siedzibą rodową Knoblochów – to nabycie od nich Bezled nie może być rzeczą przypadku. Tym bardziej, że jest to wyraźny odskok od tego rejonu, w którym koncentrowały się dobra majątkowe Negeleinów. Jest to więc sygnał, że ci ostatni kierowali swe zainteresowanie ku Knoblochom i od dawna mieli ich niejako na oku. Nie można wykluczyć, że rodziny utrzymywały wzajemne kontakty, chociaż inicjatywę należałoby raczej przypisywać Negeleinom. Da się to wytłumaczyć dość prosto: Negeleinom, którzy mieli pieniądze i stosowną garść majątków, którzy mieli pozycję i dorobili się tytułu szlacheckiego, brakowało do szczęścia tylko jednego: tradycji. Lecz i to wydawało się do załatwienia – tradycję można było nabyć poprzez Knoblochów.

Czyż nie dlatego kupili w 1816 roku starą rezydencję arystokratyczną w Glitajnach? Gdzie indziej rzecz była wręcz nie do załatwienia – wszystkie rody arystokratyczne pilnowały jak oka w głowie swych rodowych siedzib i nie można się temu dziwić. Dlatego więc, porzuciwszy swoje strony królewieckie, Negeleinowie wprowadzili się do pałacu w Glitajnach.

Wraz z Glitajnami kupili od Knoblochów związany z tym majątkiem folwark Węgoryty. Wprowadzili się do Glitajn od razu. Od razu stali się przez to spadkobiercami tutejszej tradycji. Stary pałac, choć niezbyt wielki, dźwigał na sobie cały jej ogrom. Podporucznik von Knobloch przekazał do rąk kapitana von Negeleina wszystkie papiery dotyczące Glitajn – łącznie ze “starym przywilejem”. Jakież to było ważne! To tutaj znalazł kapitana von Negeleina pastor bartoszycki Johann Gottlob Behnisch. Kapitan pochwalił się przed nim kompletem dokumentów i przywilejów sięgających średniowiecza. Gość traktował kapitana z wyraźnym szacunkiem. Nie omieszkał później napisać w swej książce, że kapitan ma zasługi dla parafii. Czyż nie o to chodziło kapitanowi, by stać się co prędzej człowiekiem “tutejszym”? Wizyta Behnischa, który w 1822 roku obejmie bartoszycką parafię, wraz z przynależnymi do niej Glitajnami, wysoce temu sprzyjała[22].

Fakt, iż czcigodni Knoblochowie wyzbywali się swych rodowych majątków, ze swymi rodowymi siedzibami, jest równie symptomatyczny jak ten, że na ich miejsce wkraczali nuworysze. Po wyniszczających wojnach napoleońskich, po reformach agralnych początku XIX wieku, gdy wskutek zniesienia pańszczyzny i poddaństwa chłopów, w dobrach szlacheckich z dnia na dzień podrożała robocizna, gdy poszły nagle w górę koszty produkcji, gdy chłopi szli na swoje – najtęższe rody arystokratyczne w Prusach popadały w ogromne kłopoty.

Knoblochowie żyli więc po części ze sprzedaży własnych majątków, aż schyłek XIX wieku dopadł ich właściwie już tylko w pieleszach pradziadów – pod Welawą, Labiawą i Królewcem[23].

Jeżeli więc kapitan von Negelein pokusił się o Glitajny głównie po to, by dowartościować swe odziedziczone po mieszczańskich przodkach nazwisko, to mocno się z tym spóźnił, bo czasy nie były po temu. Nie mamy co prawda wiedzy o tym, jak prosperował, lecz przecież wychodził na swoje. Jak wspomniano wyżej, zastał w Glitajnach 5 dymów i 40 dusz – po dziewiętnastu latach, w 1835 roku, znajdujemy tam 6 dymów i 60 dusz. Trzeba wszelako przyznać, że nie daje to istotnego obrazu i można tylko podejrzewać, że ogólny bilans dochodów ze wszystkich dóbr rodowych nie napawał optymizmem, a może nawet był alarmujący, skoro po osiemnastu latach popasu na Glitajnach kapitan uznał, iż trzeba wracać tam, skąd przyszedł – ku majątkom królewieckim. W 1834 roku Glitajny zostały sprzedane[24].

Nabywcą okazał się niejaki Goebel, który nie wiadomo skąd się wziął. Nie ma go w leksykonach. A skoro tak, to niechybnie wypłynął z warstwy nowobogackich mieszczan, jak wielu jemu podobnych. Ci właśnie, rozglądając się za dobrą lokatą swych nadwyżek, niemal za bezcen skupowali podupadłe majątki. Licytacje dóbr szlacheckich były wówczas na porządku dziennym. Nie porzucając swych zasadniczych źródeł dochodu, nie opuszczając miast, osadzali w majątkach biegłych zarządców i buchalterów, a w ślad za nimi posyłali swych młodszych synów. Owi majętni młodzieńcy nierzadko brali za żony rodowodowe szlachcianki z podupadłych dworów i mogli czuć się nieomal arystokratami. Jednakże ostra gra rynkowa także im dawała się we znaki. Ciągła rotacja majątków w kręgu coraz to nowych właścicieli jest zjawiskiem dobrze widocznym w XIX wieku.

Z tego więc kręgu pochodził zapewne ów anonimowy Goebel, który w 1834 r. kupił od kapitana von Negeleina Glitajny. Nic w tym nie byłoby dziwnego, gdyby nie fakt, że były to już drugie Glitajny, które znalazły się w jego rękach. Tej samej nazwy majątek, stanowiący zarazem rezydencję dworską, znajdował się bowiem koło Korsz. Tam też, co najmniej od 1828 r., zamieszkiwał nasz Goebel ze swą małżonką i tam też przyszła na świat 15 sierpnia 1828 r. ich córka Johanna.

Tamte Glitajny, koło Korsz, rodzina Goebel nabyła z rąk jednego z najznakomitszych rodów arystokratycznych w Prusach, von Oelsenów. Ród ten przybył do Prus już w końcu XIII wieku, co od razu dystansuje go od reszty. Wraz z Glitajnami zakupiono od Oelsenów znajdujący się w pobliżu folwark Kałmy. Nieodparcie narzuca się pytanie: w jakim celu kupiono owe drugie, bartoszyckie Glitajny, bądź co bądź, dość odległe od tamtych, w których zamieszkiwano? Wszelkie domysły wydają się próżne. A może właśnie z próżności? Może był to zwykły kaprys?

Wydaje się pewne, że do Glitajn bartoszyckich należały (o czym niżej) folwarki Węgoryty i Witoszyn. Stwarza to obraz pewnej równowagi między zespołami majątkowymi dotyczącymi obydwu Glitajn. Musiano tedy na coś się zdecydować – czy zamieszkać tu, czy zamieszkać tam? Obie decyzje zdają się być równoważne, ale przecież któraś z nich musiała przeważyć. Wydaje się prawdopodobne, iż w Glitajnach pod Korszami spakowano kufry, by zamieszkać w starym pałacu pod Bartoszycami. Może był to pałac lepszy, wygodniejszy, bardziej przestronny? Może ładniej zaglądało tam słońce? Dwór Oelsenów pod Korszami był stareńki, mały, może już się sypał? Jakiś czas potem pójdzie pod rozbiórkę – na jego miejscu przyszli właściciele wystawią szykowny pałac!

Nie inaczej więc było, jak właśnie tak: oboje małżonkowie, wraz ze służbą i sześcioletnią córką Johanną, przenieśli się pod Bartoszyce. Dowodzi tego fakt, iż Glitajny bartoszyckie pozostaną w ich ręku aż po rok 1871, czyli do późnej starości, gdy tymczasem te drugie, pod Korszami, zostaną oddane w posagu przy zamążpójściu Johanny.

Tu więc zamieszkano, tam posłano zarządcę. Córka dorastała jako jedynaczka, zaś jej wyedukowaniem zajmowała się, wzorem dworskich panien, zatrudniona na miejscu guwernantka. Johanna spędziła w tutejszym pałacu aż dziewiętnaście lat. Wydano ją bowiem za mąż w kwiecie wieku, gdy miała lat 25. Cokolwiek zatem późno! Przyczyna zaś mogła być prosta: pannie brakowało szczególnej urody, a przy tym była też wątłego zdrowia. W tej sytuacji odpowiednią zachętą dla kawalerów mógł być dobry posag.

Wesele wyprawiono po żniwach, w samym środku lata, 29 lipca 1853 roku, w piątek. W sobotę młodzi pojechali na swoje – do Glitajn pod Korszami. Nie mogły być Johannie niemiłe, skoro tam przyszła na świat. Nie mogły być także niemiłe zaślubionemu małżonkowi, skoro wniosła mu je żona w posagu, wraz z okolicznymi folwarkami.

Małżonek pisał się Carl Friedrich Ferdinand Julius von Skopnik. Okazał się również człowiekiem nie pierwszej młodości. O dwanaście lat starszy od żony, w dniu ślubu miał skończonych 37 lat. Coś niedobrego działo się z jego zdrowiem, skoro dane mu było pożyć jeszcze tylko siedem lat. Zmarł w czterdziestym czwartym roku życia. Małżonka – w czterdziestym trzecim. W ciągu siedmiu lat pożycia zdołali spłodzić pięcioro potomstwa. Swój pierwszy poród, dokładnie rok po ślubie, Johanna odbyła z jakichś powodów w odległym Węgorzewie, pomimo że znacznie bliżej był Kętrzyn. Wszystkie następne – w korszańskich Glitajnach. Pierworodnym dzieckiem był chłopczyk. Otrzymał cztery imiona, jak przystało szlachetnie urodzonemu, z których tylko pierwsze było jego własnym – trzy pozostałe były powtórzeniem imion jego ojca: Maksymilian, Karol, Ferdynand, Juliusz. Za to dziecko następne – pierwsza i jedyna córka – nazwana Gertrudą, swoje czwarte imię otrzymała po matce – Johanna. Kolejny syn otrzymał wszystkie imiona ojca, tylko w innym porządku. Dwaj ostatni chłopcy, którzy również odziedziczyli imiona po ojcu, zmarli w wieku 15 i 7 lat. Rodzice nie dożyli pełnoletności żadnego ze swych dzieci. Odchowały się zapewne pod opieką którejś z ciotek – jedna z nich była niezamężna. Dziadkowie ze strony ojca pomarli krótko przed śmiercią rodziców, zaś dziadków po kądzieli dawno już nie było w bartoszyckich Glitajnach – możliwe, iż także odeszli z tego świata. Zresztą – pełnoletniość najstarszego z rodzeństwa, Maksymiliana była tuż – tuż: w roku śmierci matki liczył przecież 17 lat. Został dziedzicem na swoich rodzinnych Glitajnach. Ożenił się w wieku 26 lat, z panną o dwa lata młodszą, która urodziła mu sześcioro dzieci, ale najpierw były trzy córki. Gdy wreszcie doczekano się dziedzica, otrzymał imiona swego ojca: Maksymilian, Karol, Ferdynand. Potomkowie Skopników siedzieli na Glitajnach do końca. Ostatnim z nich był Maksymilian von Skopnik, który opuścił Glitajny 27 stycznia 1945 roku. Jego dwaj synowie polegli na wojnie, on sam zaś zmarł w 1954 roku.

Od tej rozległej dygresji pora byłaby wracać do Glitajn właściwych, pozostaje wszelako jeszcze coś do powiedzenia o tradycji rodowej Skopników, skoro jeden z owych Skopników zapisał się w historii jako ten, który znalazł w naszych Glitajnach żonę.

Skopnikowie pisali się przez “von”, co zgodnie z tradycją niemiecką winno było znamionować ich szlachectwo, a co przecież w zestawieniu z polskim nazwiskiem brzmi prześmiesznie.

Z drugiej zaś strony, pisownia “Skopnik” jest obca duchowi niemieckiemu, toteż nic dziwnego, że we wszystkich niemieckich księgach adresowych ziemiaństwa, pisownię tę korygowano wedle reguł poprawności językowej, pisząc “Skopnick”, a nie “Skopnik”. Żyjący dziś potomek tej rodziny, dbały o wierność tradycji, słusznie upiera się przy tym, by pisać “Skopnik”, co godne jest najwyższego uznania[25]. W leksykonie szlachty pruskiej Ledebura potraktowano tę sprawę rzetelnie: na pierwszym miejscu jest “Skopnick”, na drugim “Skopnik”, herbu Trąby. Z dodatkową informacją, że pewnemu kapitanowi o tym nazwisku, w 1823 r. odnowiono szlachectwo. W herbarzach polskich Niesieckiego, wydanych przez Bobrowicza, nie ma Skopnika – jest zaś “Skop herbu Trąby”. Opis herbu jest zgodny z opisem u Ledebura – nie ma wątpliwości, że chodzi o ten sam herb, a zapewne też – o ten sam ród: “Trąby trzy czarne, myśliwe, oprawne w cztery strefy, każda z nich złota, w polu białym, każda z nawiązaniem złotym, wszystkie trzy końcami cieńszymi jakby się w jedno centrum schodziły”. Jan Długosz powiada: “Trąby – ród polski nie znający obłudy”. Również w Słowniku staropolskich nazw osobowych Taszyckiego nie ma nazwiska Skopnik, natomiast wielu jest szlachciców polskich piszących się Skop – jak Nicolaus Skop, kasztelan oświęcimski. Gdyby jednak bardziej zagłębić się w źródłach, zapewne znalazłby się Skopnik. Musiałby się znaleźć, skoro przecież był!

Ani chybił zaś, że chodzi tu o drobną szlachtę mazowiecką, która wszakże masowo emigrowała, zwłaszcza w XVII wieku, do Prus. Wiele jej było na Warmii, i ta do końca uchowała swą polskość, dzięki swej liczebności i tutejszemu katolicyzmowi. W Prusach Książęcych było jej mniej i szybciej się niemczyła. Osiedlała się w południowej części Prus, w rejonach Szczytna, Pisza i Mrągowa, w pasie Wielkich Jezior Mazurskich, gdzie ziemie były znacznie gorsze niż na północy. Właśnie tutaj odnajdujemy Skopników.

Siedzieli na Rybnie i na pobliskich Rozogach, kędy biegł trakt kołowy od Mazowsza przez Szczytno do Mrągowa.. Były to zatem rdzenne Mazury. Na początku XIX wieku kondycja ekonomiczna Skopników zapewne mocno podupadła – z przyczyn, o których była już mowa. Sądząc z genealogii Skopników, Rybno i Rozogi sprzedano. Przyszły małżonek Johanny urodził się w Sępopolu, jego siostra w Królewcu, a niemal cała reszta w Tylży, gdzie osiedli dawni właściciele Rybna. Starszych państwa pochowano na koniec w Wystruci. Posag Johanny Goebel umożliwił zatem niedoszłemu dziedzicowi Rybna powrót do klasy ziemiańskiej – pozwolił mu kontynuować tradycję rodową, z której cały ród Skopników wyrastał. Udało mu się w zupełności. Johanna Goebel pojawiła się w samą porę[26].

Po dwudziestu jeden latach obecności Goeblów na Glitajnach (1834-1855), kolejnym ogniwem w łańcuchu właścicieli tego majątku, była rodzina o nazwisku Rohrer. Podobnie jak poprzednio, była to także rodzina mieszczańska, która z widoczną chęcią – ale i ze znajomością rzeczy, bo znać to po jej determinacji i sukcesach – skutecznie zakorzeniła się na wsi. Według spisu adresowego z 1871 roku, do Glitajn, będących w posiadaniu Rohrera, należały 2282 morgi gruntów[27]. W przeliczeniu daje to około 580 ha, z czego wynika jednoznacznie, że do Glitajn należały obydwa pobliskie folwarki – Wegoryty i Witoszyn. Już zresztą w następnym roku, znajdujemy potwierdzenie tego stanu rzeczy w księdze katastralnej majątku Glitajny. Wykazana tam łączna wielkość obszaru majątkowego Glitajn wynosiła wówczas 583,10,50 ha. Właściciel majątku Teodor Rohrer osiągał zeń czysty dochód w wysokości 1662,56 talarów[28]. Dla porównania: w swych wspomnieniach, hrabina Marion Dönhoff podaje, iż z klucza majątkowego Hohenhagen, liczącego łącznie 6000 ha, jej przodkowie osiągali w 1830 r. czysty dochód w wysokości 1051 talarów, co stawiało ich gospodarkę zaledwie na granicy opłacalności[29]. Z tego porównania wynika, że Glitajny, wraz z dwoma folwarkami, dawały Rohrerowi zupełnie przyzwoite dochody. Według danych z 1889 roku, łączny obszar majątku wynosił 583 ha. Na tę wielkość składały się grunty orne (382 ha), obszary łąkowo – pastwiskowe (aż 56 ha) oraz lasy (81 ha)[30].

Według danych z 1905 roku, w majątku hodowano 53 konie, 174 sztuki bydła i 69 świń. Istniała tam własna mleczarnia, co pozwala sądzić, iż przynajmniej produkowano masło, zaś produktami odpadowymi (serwatka) skarmiano tuczniki. W stosunku do roku 1889, a zatem w ciągu 16 lat, Glitajny powiększyły areał upraw do 393 ha, kosztem wyrębu 11 ha lasu[31]. Z zapisu w księdze katastralnej, dokonanego w roku 1887/1888 wynika, że pewną specjalizacją folwarku w Węgorytach było ogrodnictwo[32].

Znaczące nadwyżki finansowe, jakie Rohrer osiągał ze swej gospodarki, a być może dodatkowy wolny kapitał posiadany przezeń niezależnie, skłoniły go do dalszego, na dużą skalę, inwestowania w tenże typ gospodarki. Mianowicie ze spisu majątkowego za rok 1889 wynika, że w majątku Lindenau (dziś w Obwodzie Kaliningradzkim), z przynależnymi do tego majątku trzema folwarkami (Amma, Heinrichsdorf i Keulenburg), rezydowała wdowa o nazwisku Grunau. Łączna wielkość jej majątku wynosiła aż 1230 ha[33]. Jest to ponad dwukrotnie więcej aniżeli liczyły sobie Glitajny. I otóż ten majątek zakupił od wdowy Teodor Rohrer. Dawało mu to łącznie z Glitajnami 1813 ha!

Trzeba przyznać, iż zważywszy na swój wiek oraz brak męskiego potomka – inwestował śmiało. Jeżeli bowiem przyjąć, że w roku objęcia w posiadanie Glitajn (1855) mógł mieć lat 30, to zakupiwszy w roku 1889, albo 1890, ów drugi majątek liczył sobie mniej więcej 65 lat. Była to zatem iście męska decyzja. Wolno podejrzewać, że skusiła go okazja.

Jakkolwiek na to patrzeć, przecież jednak miał komu pozostawić po sobie dorobek swego życia. A była to – zupełnie jak w przypadku poprzednika – córka jedynaczka. Gdy umierał w 1904 roku w swym pałacu w Glitajnach – w pałacu niewątpliwie przez siebie zbudowanym – już dawno nie było jej w domu. Jeśli przyjąć szacunkowo, że Hanna – bo tak miała na imię – przyszła na świat w Glitajnach wówczas, gdy jej ojciec miał lat 35 (tj. 5 lat po objęciu przezeń majątku), to w takim razie, około 1885 roku, w wieku 25 lat, powinna by już wyjść za mąż. Tak czy owak, kupując drugi majątek, Rohrer musiał zdawać sobie sprawę, że inwestuje na rzecz córki i wnuków. Z księgi katastralnej wiadomo, że mężem Hanny został kupiec królewiecki Haebler i że zamieszkiwała wraz z nim w Królewcu.

Wszystko wskazuje na to, że Teodor Rohrer zmarł w 1904 roku. Pochowano go zapewne na wspólnym dla okolicznych majątków, rodowym cmentarzyku nad Jeziorem Kinkajmskim.

Na starszych mapach widoczna jest polna droga, która wiedzie ku temu miejscu na przełaj przez pola, wprost od pałacu w Glitajnach. Tędy więc szedł kondukt – także i wtedy, gdy Rohrer musiał pochować swą żonę. Po ostatniej wojnie drogę tę, jako wiodącą do nikąd, zaorał miejscowy pegeer.

W spisie adresowym za rok 1905, pod nazwiskiem Hanny Haebler z domu Rohrer, zamieszkałej w Królewcu, figurują dwa majątki. Te dwa majątki – to spadek po ojcu.

Majątek Glitajny, wraz z folwarkami Węgoryty i Witoszyn, 573 ha. Zarządca majątku: Paul Skrodzki. Musiał być jeszcze najęty przez ojca Hanny i zapewne rezydował obok niego w pałacu – na tyle obszernym i pustym, by starczyło miejsca. Ale rządcówka mogła być równie dobrze w pobliskich Węgorytach: w księdze katastralnej, pod rokiem 1887, mówi się: “Węgoryty. Parcela stanowiąca Hofraum – 24 ary, 80 metrów”. Brzmi to niejednoznacznie, ponieważ owo Hofraum może oznaczać zarówno przestrzeń dworu, jak i dziedzińca, a nawet gospodarstwa.. Jednak podana wielkość owej przestrzeni pozwalałaby odnosić ją do dworskiej rządcówki. Rządca bowiem mógł istotnie rezydować w pałacu, ale mieszkać w nim z rodziną raczej nie mógł.

Majątek Lindenau, wraz z folwarkami Kaulenburg, Amma i Heinrichsdorf, 1280 ha (o 50 ha więcej niż w momencie nabycia). Obsada tego majątku była imponująca: 106 koni, 270 sztuk bydła, 520 owiec, 102 tuczniki. Zarządca majątku: Riemann, jego rezydencja – Lindenau[34].

Był to ogromny spadek. Cóż teraz robi Hanna? Przede wszystkim jednak ustalamy tożsamość spadkobierczyni, występuje bowiem pewna niezgodność imion. Mianowicie w spisie adresowym posiadaczy majątków za rok 1905 zarówno przy Glitajnach, jak i przy majątku Lindenau, występuje imię właścicielki Hanna. Tymczasem w księdze katastralnej majątku Glitajny, a zatem w dokumencie ściśle urzędowym, konsekwentnie stosuje się imię Johanna. Znaczeniowo są to dwa zupełnie różne imiona. Według słownika niemiecko – polskiego, odpowiednikami tych imion w języku polskim będą: “Hanka” i “Joanna”. Ponieważ jednak w obu wymienionych źródłach, przy owych różnych imionach, występuje zawsze to samo nazwisko, zarówno mężowskie, jak i panieńskie, tożsamość osoby nie powinna budzić wątpliwości. Nasuwa się zaś przy tym refleksja, że na co dzień, nie urzędowo, Johanna Haebler z domu Rohrer posługiwała się skróconą wersją swego imienia: Hanna. Nie jest wykluczone, że w ten sposób nazywano ją w domu rodzinnym. Byłby to w takim razie pierwiastek rodzinnego ciepła, które poszło za jedynaczką w świat.

Cóż więc robi Hanna? Czy ta zamożna, królewiecka dama, obdarzona fortuną, chce uchować ojcowiznę, aby dalej czerpać z niej zyski?

Okazuje się, że ani ona, ani zapewne jej mąż, do tego źródła dochodów przekonania nie mieli. Już bowiem 24 czerwca 1905 roku – jak świadczy o tym zapis w księdze katastralnej – nastąpiło tzw. przeniesienie własności, liczącego 255 ha folwarku Węgoryty, na osobę Gustawa Mengesa. Śpieszono się sprzedać wszystko: jeszcze tego roku zostały sprzedane Glitajny, łącznie z folwarkiem Witoszyn oraz liczącym 43 ha kompleksem leśnym – w sumie 318,63 ha. Nabywcą tej majętności był Bruno Vonberg[35]. Równocześnie z tamtymi sprzedano także majątek Lindenau, wraz ze wszystkimi jego składnikami. I w ten sposób, po roku 1905, osoba Hanny Haebler, z domu Rohrer, nie istnieje już w żadnej księdze adresowej nieruchomości ziemskich w Prusach Wschodnich.

Pora przyjrzeć się więc kolejnemu właścicielowi Glitajn. Kim był Bruno Vonberg? Według relacji von Skopnika, urodził się 19 września 1860 roku w majątku Karbówko pod Ornetą na Warmii. Nie znamionuje to zasiedziałości: na majątki w katolickiej Warmii mogli liczyć pruscy ewangelicy dopiero po zaborze Warmii przez Prusy w 1772 r. – wcześniej były im z reguły niedostępne. Przy tym zaś wygląda na to, że rodzina Vonbergów nie zagrzała długo miejsca na Karbówku, przenosząc się na żyzne gleby powiatu darkiejmskiego. Wniosek ten da się w prosty sposób wysnuć stąd, że Bruno Vonberg, zanim w wieku 45 lat osiadł w Glitajnach, gospodarował na ojcowiźnie w powiecie darkiejmskim (dziś: Gusiew), graniczącym od północy z powiatem węgorzewskim. Był tam ojcowski majątek Adlig Pesseln, który wraz z folwarkiem Alexandrin liczył 248 ha, czyli o 70,6 ha mniej, niż Glitajny[36]. Przeprowadzka do Glitajn była zatem w jego życiu drugą peregrynacją – pierwszą odbył z rodzicami na północny wschód, drugą zaś, z własną rodziną – w kierunku odwrotnym, 80 km w linii prostej.

Żonę znalazł nie całkiem w rodzinnych stronach, ale w pobliżu, 10 km na wschód od Węgorzewa. Według danych, które przytacza w swej relacji von Skopnik, Bruno Vonberg ożenił się 1 grudnia 1883 roku z Anną Tschabran, urodzoną 2 września 1866 r. Z tego wynika, że w dniu zawarcia małżeństwa, młodzi małżonkowie mieli odpowiednio 23 i 17 lat.

Von Skopnik podaje dalej, że Anna była córką właściciela majątku o nazwie Karlsfelde. Ta miejscowość i to nazwisko (w mniej prawdopodobnej pisowni Tzschabran) znajdują się w księdze adresowej z 1889 r.

Miejscowość Carlsfelde to dzisiejsze Radziszewo, położone około 10 km na wschód od Węgorzewa. Okazuje się dalej, że nie był to typowy majątek, lecz pojedyncze gospodarstwo rolne – jakiś niewielki folwarczek na gruntach wsi Krzywińskie. Tak niewielki, że w księdze adresowej nie podano jego areału[37]. Założył go w 1816 roku i był jego pierwszym właścicielem niejaki Rodies[38]. Od niego, lub jego spadkobierców, musieli zatem nabyć tę nieruchomość teściowie Bruno Vonberga – ludzie, jak z tego wynika, niezbyt majętni. Bo też nie ulega żadnej wątpliwości, że byli to Mazurzy, może nawet dosyć świeżej daty, skoro ich polskiego nazwiska nie dało się bez reszty zniemczyć: Wszak Tschabran, to po prostu Czabran.

Małżonkowie Bruno Vonberg i Anna, z domu Czabran, mieli w swym pałacu w Glitajnach córkę o imieniu Gertruda. Wedle danych von Skopnika, urodziła się 13 sierpnia 1894 roku, a zatem 11 lat po ślubie swych rodziców. W chwili przyjazdu do Glitajn była dziesięciolatką. Miała zapewne starsze rodzeństwo. O ile tak było rzeczywiście – o czym von Skopnik wspomina bardzo niejasno – sprawą zagadkową staje się fakt dziedziczenia przez nią całej ojcowizny. Von Skopnik powiada, że nastąpiło to “po pewnych układach spadkowych z rodzeństwem” (nach einer Erbauseinandersetzung mit ihren Geschwistern). I tu niejasność idzie tak daleko, że owe “układy” można by też rozumieć jako “spór o spadek”. Skoro ostatecznie uznano jej prawa, widocznie wynikały one z woli ojca. Rodzeństwo musiało być jednak spłacone i z tym właśnie mogły wiązać się układy.

Jak więc poprzednio Hanna Rohrer, a jeszcze wcześniej Johanna Goebel, tak i tym razem, dziedziczką ojcowizny stała się córka. Miało to miejsce już po czternastu latach od daty nabycia tego majątku przez rodziców, w 1919 roku. Gertruda liczyła wówczas 25 lat i wraz z mężem zamieszkiwała w Glitajnach.
Zapewne już wcześniej mąż zajmował się gospodarstwem. W przeciwieństwie jednak do obydwu swoich poprzedniczek, Gertruda była pierwszą z dziedziczek, która nie tylko pozostała na ojcowiźnie, ale też wprowadziła do tutejszego pałacu współmałżonka. Ten zaś, jak wynika jednoznacznie z księgi wieczystej majątku, był równoprawnym, obok żony, jego współwłaścicielem.

Wydaje się prawdopodobne, że Georg Borrmann, jako przyszły zięć, przypadł do gustu rodzicom Gertrudy, a zwłaszcza jej ojcu, który musiał wszak troskać się o dalsze losy swej rodzinnej spuścizny. Nie bez znaczenia była zapewne deklarowana przezeń chęć dalszego prowadzenia majątku. Mało tego – zięć, jak się zdaje, mógł legitymować się dobrą znajomością rzeczy, co tym bardziej gwarantowało przychylny doń stosunek teścia. Georg Borrman urodził się bowiem w majątku swego ojca, który był z wykształcenia ekonomistą, a nawet radcą w tej dyscyplinie wiedzy (Ökonomierat). Posiadał własny, pokaźny majątek w Pawłowie pod Chojnicami, wielkości 811,78 ha. Zwał się Friedrich Wilhelm Borrmann – znaleźć go można w księgach adresowych ziemiaństwa Prus Zachodnich. Specjalizował się w hodowli bydła rasy holenderskiej oraz koni rasy wschodniopruskiej. Hodowcą koni rasy wschodniopruskiej był także Bruno Vonberg w Glitajnach. Czy ów koński rynek nie zetknął obu panów ze sobą? Byłby to klucz wyjaśniający zagadkową sprawę spotkania się i wzajemnego poznania obojga młodych, których domy rodzicielskie dzieliło od siebie pół świata! Oprócz stada 50 koni, w majątku Borrmanna na Pomorzu znajdujemy stado bydła liczące 220 sztuk oraz 100 tuczników. We własnej mleczarni produkowano masło, z własnej cegielni sprzedawano cegłę, a własny młyn parowy obsługiwał okoliczne wsie i majątki. Wreszcie, przed pierwszą wojną światową, podstarzały radca sprzedał część majątku, liczącą 200 ha, w ręce prywatne, natomiast fiskusowi państwowemu sprzedał pozostałą część, liczącą 641 ha, by następnie całą tę część wziąć od fiskusa w dzierżawę. Jakież wpływy trzeba było mieć u landrata, lub może nawet w rejencji, by dokonać bezkarnie tak przewrotnej manipulacji! Ten stan rzeczy zaistniał sześć lat wcześniej, zanim syn radcy, Georg Borrmann, objął formalnie gospodarkę w Glitajnach po śmierci teścia[39].

W księdze adresowej ziemiaństwa za rok 1922, Georg Borrmann, i tylko on, figuruje jako właściciel Glitajn[40]. Księga adresowa nie jest wszelako dokumentem. Widocznie tak wypadało, aby w tej formie majątek reprezentował małżonek, skoro takowy istniał. Współwłasność małżeńska wynika jednoznacznie z zapisów w księdze wieczystej, która zachowała się w Archiwum Państwowym w Olsztynie, obok cytowanej już księgi katastralnej. Istniejące tam zapisy obejmują okres od 31 marca 1926 roku do 5 maja 1944 roku i dotyczą w całości kredytu bankowego zabezpieczonego na nieruchomości majątkowej małżonków. Pożyczkę w wysokości 15 tys. marek, zaciągnęła w Banku Krajowym Prus Wschodnich w Królewcu, Gertruda Borrmann. Dłużniczka określana jest tutaj mianem “właścicielki majątku”, ale każdą z kolejnych not uzgadniających kończy formuła: “Ja, właściciel majątku Georg Borrmann, akceptuję powyższe oświadczenia mojej żony”, po czym następuje podpis składającej oświadczenie Gertrudy, a poniżej podpis jej męża Georga. Wartość zabezpieczenia hipotecznego, czyli wartość majątku ustalono na sumę 75 tysięcy marek w złocie. Trzeba tu dodać, że istniejąca jeszcze kilka lat wcześniej ogromna inflacja, została już w owym czasie skutecznie opanowana i wartość marki niemieckiej była stabilna[41].

Pytanie, po co małżonkom była potrzebna ta pożyczka – w końcu przecież dość pokaźna, oprocentowana wysoko, na 14 procent rocznie i spłacana w półrocznych ratach – może być jedynie przedmiotem domysłów. Ma się rozumieć, iż ryzyko pożyczki musiało być przez małżonków wkalkulowane w wielkość dochodów osiąganych z produkcji rolnej i hodowlanej Glitajn i Witoszyna, i że wobec tego ryzyko to było równe zeru.

Według danych z 1922 roku, z 319 ha ogólnej powierzchni majątku, 206 ha znajdowało się efektywnie pod uprawą, 66 ha wykorzystywano równie efektywnie jako tereny pastwiskowe i łąkowe – pod sianokosy, powierzchnię 43 ha zajmowały tereny zalesione, 1 ha – zbiorniki i cieki wodne (chodzi tu o dwa stawy rybne i strumień, odpowiednio spiętrzany), 3 ha – nieużytki (w tym drogi).
W folwarku przydomowym (oglądanym w całej rozciągłości z górnego salonu na poddaszu) oraz w folwarku witoszyńskim, łącznie trzymano w stajniach 40 koni, w oborach 120 sztuk bydła (w tym 40 krów mlecznych), w tuczarniach 80 świń i w owczarni – 20 owiec. Nie zaniedbywano niczego: na dużą skalę rozwijano produkcję miodu pszczelego, pozyskiwanego z pasieki liczącej 400 uli.
Można podejrzewać, że specjalne zadanie miała też produkcja leśna, skoro mowa jest wręcz o “folwarku leśnym Glitajny”, jako jednostce wchodzącej w skład majątku[42].

Istnieje wszelako opis majątku pochodzący od samego Georga Borrmanna. Dane, które przytacza, w drobnych szczegółach różnią się od cytowanych wyżej, lecz są zapewne aktualne dla ostatnich lat przed 1945 rokiem. “Ogólna powierzchnia majątku wynosiła 318 ha, z czego 180,5 ha przypadało na pola o glebach piaszczysto–gliniastych, względnie gliniasto–piaszczystych, drenowane i prawidłowo uprawiane. Oprócz upraw zbożowych i okopowych, 5 ha przeznaczono na warzywnik, pod uprawę kapusty i marchwi. Dalej – 67 ha pastwisk, 8 ha łąk, 36 ha lasu o strukturze mieszanej, 12 ha torfowisk, z pozyskiwaniem torfu opałowego, reszta to drogi, park, podwórze itp. Z inwentarza żywego trzymano 22 konie robocze odmiany warmińskiej, w tym 6 źrebiąt, 50 krów mlecznych z księgą rodowodową, 1 buhaja, 100 sztuk bydła młodego, 100 świń. Z inwentarza martwego posiadano młocarnię parową, pług ciągnikowy oraz wszystkie niezbędne maszyny i sprzęty. Jako specjalność prowadziłem na dużą skalę pszczelarstwo (400 rodzin pszczelich), które przy dobrych staraniach i wykorzystaniu rzepaku, koniczyny, lipy, macierzanki, gryki oraz wrzosowisk, poprzez transport uli w promieniu 150 km, stanowiło intratną dziedzinę produkcji. Korzystny przekrój miało stado bydła – w ostatnich latach, za młode bydło uzyskiwano na aukcjach dobre ceny”[43]. Gdzie indziej znajdujemy informację, iż “Borrmann, dzięki tak znakomicie prowadzonej hodowli pszczół, stał się znany daleko poza prowincją wschodniopruską”[44].

Wobec tak budującego obrazu działalności gospodarczej i produkcyjnej Borrmannów w Glitajnach, pytanie o cel zaciągniętej przez nich pożyczki, o której była mowa wyżej, staje się truizmem. Chodziło bowiem bez wątpienia o inwestowanie na rzecz dalszego rozwoju produkcji. Według danych z tamtego czasu, w 1928 roku zamieszkiwało w majątku aż 90 osób[45]. Byli to robotnicy folwarczni z rodzinami. Tania siła robocza, duża jej podaż, niewątpliwie sprzyjały intensyfikacji produkcji i jej dochodowości. Może jedną z inwestycji w obrębie majątku był wówczas ów oryginalny w swej architekturze sześciorak, murowany z cegły, na kamiennej podmurówce, z dwukondygnacyjnymi narożnymi ryzalitami, częściowo podpiwniczony, w którym pomieszczono także piekarnię. Może wtedy też założono stawy, gdyż śluzy i przepusty wodne pod solidnymi groblami na strumieniu, nie wydają się być starsze. Według zapisów w księdze wieczystej, w 1931 roku małżonkom pozostało do spłacenia 8 tys. marek, czyli nieco więcej niż połowę kredytu. W międzyczasie zaciągnęli też inne pożyczki, na szczególnie korzystnych warunkach, w ramach rządowego programu pomocy dla prowincji wschodniopruskiej, tzw. Ostpreussenhilfe. W 1932 roku dokonali kredytowanego zakupu obligacji na rzecz rozwoju przemysłu niemieckiego, za sumę 16 tysięcy marek w złocie. Pożyczkę spłacono skrupulatnie, co zostało uwidocznione w księdze wieczystej majątku. Ostatnie rozliczenie ciążących na małżonkach zobowiązań – w nieuchronnie zbliżający się koniec prus Wschodnich nikt jeszcze nie wierzył – miało miejsce 5 maja 1944 roku w Bartoszycach. Uznano wówczas całkowitą spłatę kredytu w wysokości 45 tysięcy marek, zaciągniętego w 1929 roku, w ramach wspomnianej Ostpreussenhilfe.

Dziewięć miesięcy później, 29 stycznia 1945 roku, Borrmannowie zdecydowali się na ucieczkę przed zbliżającym się od wschodu frontem. Była to bardzo późna decyzja, ale jeszcze w porę. Królewiec był już odcięty, podobnie jak droga na zachód. Pozostawała jedynie możliwość ucieczki przez Bartoszyce w kierunku Zalewu Wiślanego i Piławy, lub Mierzeją Wiślaną w kierunku Gdańska – co było jednak bardziej ryzykowne. Dopiero 3 lutego Armia Czerwona znaleźć się miała na przedpolach Bartoszyc. W tym dniu, 2 Armia Gwardyjska Piechoty zajęła Wiatrowiec i Wyrwilty, a następnego dnia Bartoszyce. Z tego wynika, że front przeszedł przez Glitajny na przełomie 3 i 4 lutego. Trzy niemieckie dywizje pancerne broniły przeprawy przez Łynę na odcinku od Dobrego Miasta poprzez Bartoszyce do Sępopola. Umożliwiało to, na zapleczu owych dywizji, dużym grupom uciekinierów dotarcie do wybrzeża, przejście przez pokrywę lodową Zalewu Wiślanego w kierunku Pilawy i ewakuację drogą morską na zachód. Ma się rozumieć, że trzeba było mieć dużo szczęścia, żeby każdy odcinek tej drogi, znaczonej ofiarami, przebyć bez szwanku. O tym, w jakiej mierze udało się to Borrmannom, dowiadujemy się z relacji Georga Borrmanna: “W nocy na 29 stycznia 1945 roku opuściliśmy Glitajny w kolumnie 10 wozów konnych, która zdołała dotrzeć jedynie do Pruskiej Iławy (dziś: Bagrationowsk), gdzie utknęła z powodu zapchania dróg. Wówczas wyruszyłem pieszo z ręcznym bagażem w kierunku Świętomiejsca (dziś: Mamonowo w pobliżu Braniewa). Poprzez Zalew osiągnąłem Mierzeję, a ostatecznie miejscowość Dittfurt koło Quedlinburga (południowo–zachodni kraniec byłej NRD). Moja żona zmarła w trakcie ucieczki, syn poległ w 1943 roku pod Orłem. Pozostałem z córką Gizelą”[46]. Czy Gizela zachowała świadomość, że jej babka Anna Czabran, rezydentka na Glitajnach, była rodowitą Polką – Mazurką?

Dobrze urządzony majątek zainteresował Czerwonoarmistów. Specjalny pododdział gospodarczy, przeznaczony do rekwirowania nie tylko zwierząt gospodarskich, ale też wszystkiego, co miało jakąkolwiek wartość, a także – czasowo – do kontynuowania produkcji dla zaopatrzenia wojsk, pozostał w Glitajnach. Z całą pewnością zebrano latem plonujące oziminy. Działo się tak nawet wtedy, gdy funkcjonowała już polska administracja tych ziem. Przekazanie władzy w powiecie miało miejsce 15 czerwca 1945 r. W praktyce władza ta ograniczała się do terenu Bartoszyc. We wsiach pozostawały resztki ludności niemieckiej, zaś majątki były zajęte przez Armię Czerwoną. Dopiero we wrześniu przybył do Bartoszyc pierwszy transport z przesiedleńcami z Wileńszczyzny, których kierowano do pobliskich wsi. Tymczasem w Olsztynie, tamtejsze władze wojewódzkie (czyli tzw. Okręgu Mazurskiego), obok troski o wyżywienie ludności, przejawiały też, bardzo aktywnie, troskę o ratowanie dóbr kultury – zwłaszcza cennych zabytków składających się na wyposażenie opustoszałych pałaców i dworów. Starostowie powiatowi mieli w tym względzie dokładne dyrektywy ze strony naczelnika Wydziału Kultury i Sztuki, inż. Jana Grabowskiego. Gdy któryś z nich, zdaniem Grabowskiego, wykazywał zbyt małą gorliwość, spotykał się z odpowiednim monitem. Taki też monit otrzymał wczesną jesienią 1945 roku, starosta bartoszycki Edward Wesołowski. W odpowiedzi dotyczącej pałacu w Glitajnach tłumaczył się, iż Glitajny “zajęte były do ostatnich dni przez oddziały sowieckie i wgląd do nich był niemożliwy”[47]. W 1946 roku Glitajny uczyniono siedzibą klucza Państwowych Nieruchomości Ziemskich, przekształconych w 1947 roku w państwowe gospodarstwa rolne.

W pałacu znalazła pomieszczenie dyrekcja i administracja Zakładu Rolnego PGR Kinkajmy, część obiektu wykorzystywano na cele mieszkaniowe. Jakiś czas odbywały się tu również zajęcia szkolne. Cały zespół pałacowo – folwarczny eksploatowano bez specjalnej troski o stan obiektów, dopóki się dało. Po 1980 r. pałac przestał być użytkowany, co z góry skazywało go na stopniową dewastację, która dokonała się ostatecznie pod zarządem Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa, w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych. W drodze przetargu, 28 lipca 2000 roku, zabudowaną nieruchomość o nazwie “Zespół pałacowo – parkowy Glitajny”, nabyła pani Marzena Gawryś w Warszawy, co udokumentowano notarialnie 2 października 2000 roku. Na tę nieruchomość składają się: działka o powierzchni 0,18 ha, zabudowana budynkiem pałacu, wpisanego do rejestru zabytków pod numerem A-2781/83 oraz działka o powierzchni 2,1892 ha, w obrębie której mieści się park krajobrazowy o powierzchni 1,14 ha, wpisany do rejestru zabytków pod numerem 1634/99[48].

***

Pałac w tej postaci architektonicznej, w jakiej go dziś widzimy, nie może być datowany inaczej, aniżeli na czasy Teodora Rohrera, który nabył Glitajny w 1855 roku.

Ów bogaty i śmiały inwestor, dobry gospodarz, zaczął z pewnością od modernizacji odziedziczonej po swych poprzednikach rezydencji, która dobrze pamiętała czasy von Knoblochów i niewątpliwie znać było na niej ząb czasu. Dość skromny, aczkolwiek wyraźnie zaznaczający swoją obecność, klasycystyczny detal na elewacjach budowli, nie świadczy, by szczególną ambicją nowego właściciela rezydencji była dbałość o jej przesadnie reprezentacyjny charakter. Tymczasem można mnożyć przykłady z tegoż właśnie okresu z połowy XIX wieku – jak to liczni przedstawiciele wschodniopruskiej arystokracji dwoili się i troili, aby nadążyć za modą i jeśli nie budowali zupełnie nowych rezydencji w stylu angielskiego gotyku, to przynajmniej przebudowywali stare wedle nowych gustów. Takich ambicji, ani takich potrzeb, nie musiał mieć Teodor Rohrer, mieszczanin z pochodzenia, który wyżej stawiał praktycyzm i solidność, aniżeli obce mu względy “dworskości”. Nie zadbał tedy – wbrew wzorcom obowiązującym arystokratów – o efektowny widokowy fronton budowli, poprzedzony malowniczą sadzawką, ani o osiowy układ parku względem elewacji ogrodowej, wyposażonej zwykle w efektowną werandę widokową, bądź w widokowy taras w tylnym ryzalicie. Nic takiego! Przypomnijmy zaś, że właśnie w połowie XIX wieku przywędrowała tutaj moda na tego rodzaju parki, których układ winien był współgrać kompozycyjnie z usytuowaniem pańskiej rezydencji. Jeśli przy tym dodać, iż średni obszar założenia parkowego kształtował się w Prusach Wschodnich na poziomie przekraczającym 3 ha, to park w Glitajnach, liczący niewiele ponad hektar i nie mający przy tym nic takiego, co kazałoby go w pierwszej kolejności wpisywać do rejestru zabytków – zdaje się być kolejnym potwierdzeniem faktu, że nowy rezydent nie zabiegał bynajmniej o rzucającą się w oczy reprezentację. Nie można natomiast – i owszem – zarzucić mu braku wspomnianego już wcześniej praktycyzmu. Dowodzi tego oszczędna inwestycja, wykorzystująca w niezbędnym stopniu elementy starej budowli pałacowej (rozmieszczone po północnej stronie piwnice), wygodna i przestronna, bezpretensjonalna stylowo i zupełnie nie grzesząca rozrzutnością. Oto więc wzór akuratnego, trzeźwo myślącego gospodarza, który gotów łożyć raczej w folwark przynoszący dochody, aniżeli inwestować w swój zewnętrzny prestiż i gotów też chętniej oglądać ów folwark z okien swego salonu, wyniesionego do poziomu drugiej kondygnacji w środkowej części pałacu, aniżeli delektować się malowniczością krajobrazu od strony parku, gdzie o żaden taki salon, ani o taras, nie zadbano. A przy tym wszystkim pozostaje jednak faktem, że tradycję tego miejsca w pełni uszanowano. Chciano najwidoczniej, aby w końcu był to jednak pałac. I jest nim – dzięki swym zadbanym elewacjom, które ozdobiono pilastrami w narożnikach, dzięki gzymsowym naczółkom, z umieszczonymi poniżej rozetkami, dzięki ogzymsowanemu fryzowi ścianki kolankowej, dekoracyjnym sterczynkom i akretariom w trójkątnym frontonie ryzalitu. I jak była już o tym mowa wcześniej, jest to w końcu budowla relatywnie nie mała, która i w tym względzie odpowiada standardom rezydencji pałacowych wielu najgłośniejszych rodów arystokratycznych w tym kraju.

[1] K. Kasiske, Die Siedlungstätigkeit des Deutschen Ordens im Östlichen Preussen bis zum Jahre 1410, Königsberg 1934, s. 106.

[2] R. Przybytek, Ortsnamen baltischer Herkunft im südlichen Teil Ostrpreussens, Stuttgart 1993, s. 71.

[3] O. Schlüter, Wald, Sumpf und Siedelungsland in Altpreussen vor der Ordenszeit, Halle 1921 (mapa).

[4] Jana Długosza Banderia Prutenorum, wyd. K. Górski, Warszawa 1958.

[5] Das grosse Zinsbuch des Deutschen Ritterordens (1414-1438), hrsg. von P.G. Thielen, Marburg 1958, s. 42.

[6] J. G. Behnisch, Versuch einer Geschichte der Stadt Bartenstein in Ostpreussen und des Kirchspiels, Königsberg 1836, s. 431-432.

[7] H. Bonk, Geschichte der Stadt Allenstein, Bd. 3, Urkundenbuch Teil 1, Allenstein 1912, s. 75.

[8] J. Bender, Topographisch–historische Wanderungen durch das Possargegebiet, Zeitschr. Für die Gesch. u. Altertumskunde Ermlands, 1891, Bd. 9, s. 72.

[9] J. Małłek, Ustawa o rządzie (Regimentsnottel) Prus Książęcych z roku 1542, Toruń 1967, s. 46.

[10] L. Von Ledebur, Adelslexicon der Preussischen Monarchie, Bd. 1, Berlin 1855, s. 449-450; F. A. Meckelburg, Entwurf einer Matrikel des Adels in der Provinz Preussen, Neue Preussische Provinzial – Blätter, Bd. 7, 1855, s. 72.

[11] R. Marchwiński, Plany i mapy majątkowe Warmii z lat 1580-1600 w Archiwum Diecezji Warmińskiej w Olsztynie, Komunikaty Mazursko – Warmińskie, 1982, nr 3, s. 169-185.

[12] Erbhuldigungsakten des Herzogtums Preussen, hrsg. Von H. H. Diehlmann, 3. Teil, Hamburg 1992, s. 143, 329.

[13] S. Nowotny, Pro memoria Carla von Knoblocha, Wiadomości Świdnickie, 15 VII 1996.

[14] L. von Ledebur, s. 449-450.

[15] J. G. Behnisch, s. 431-432.

[16] M. Jackiewicz – Garniec, M. Garniec, Pałace i dwory dawnych Prus Wschodnich. Dobra utracone czy ocalone, Olsztyn 1999, s. 171.

[17] Tamże, s. 12-13.

[18] J. F. Goldbeck, Vollständige Topographie des Königreichs Preussen, Teil 1, Königsberg – Leipzig 1785.

[19] S. G. Wald, Topographische Uebersicht des Verwaltungs – Bezirk der Königlichen Preussischen Regierung zu Königsberg in Preussen, Königsberg 1820, s. 87.

[20] J. G. Behnisch, s. 432.

[21] L. Von Ledebur, Bd. 2, Berlin 1855, s. 140.

[22] J, G. Behnisch, s. 416.

[23] E. Kühne, Handbuch des Grundbesitzes der Provinz Ostpreussen, Königsberg 1889, s. 48, 76, 80, 82, 154.

[24] J. C. Müller, Vollständiges geographisch – statistisch – topographisches Wörterbuch des preussischen Staates, Bd. 2, Erfurt 1835, s. 208; data sprzedaży Glitajn – por. przypis 25.

[25] Hans – Egon von Skopnik, Geschichte und Untergang der Rittergüter Glittehnen, Gemeinde Karschau, Kreis Rastenburg, Glittehnen, Gemeinde Wordommen, Kreis Bartenstein, 1994, relacja w Archiwum Wojewódzkiego Oddziału Służby Ochrony Zabytków w Olsztynie, teczka obiektu: Glitajny, pałac.

[26] Tamże, s. 2; L. Von Ledebur, Bd. 2, s. 450; Herbarz polski Kaspra Niesieckiego, wyd. J. N. Bobrowicz, t. 8. Lipsk 1841, s. 382, t. 9, Lipsk 1842, s. 103-106; Słownik staropolskich nazw osobowych pod red. W. Taszyckiego, t. 5, Wrocław 1977-1980, s. 93.

[27] F. Calsow, General–Adressbuch der Ritterguts– und Gutsbesitzer in Norddeutschland, Bd. 3, Ostpreussen, Berlin 1871.

[28] Archiwum Państwowe w Olsztynie, Flurbuch Guts Glittehnen, sygn. 274/2550.

[29] M. Dönhoff, Dzieciństwo w Prusach Wschodnich, tłum. E. J. Czerniakowscy, Berlin 1993, s. 110.

[30] E. Kühne, s. 22.

[31] P. Niekammer, Ostpreussisches Güter. Adressbuch, Stettin 1905, s. 34.

[32] Nota urzędu katastralnego, zatytułowana: Wangritten – Garten.

[33] E. Kühne, s. 48.

[34] P. Niekammer, s. 48.

[35] A. Melcher, B. Melcher, Handbuch des Grundbesitzes im Deutschen Reiche, Bd. 3, Provinz Ostpreussen, Berlin 1907, s. 64

[36] P. Niekammer, s. 196.

[37] E. Kühne, s. 100.

[38] F. Gause, Nene Ortsnamen in Ostpreussen seit 1800, Königsberg 1935, s. 63.

[39] Handbuch des Grundbesitzes in Deutschen Reiche, Provinz Westpreussen, Berlin 1903, s. 161; E. Seyfert, Güter – Adressbuch für die Provinz Westpreussen, Leipzig 1912, s. 135.

[40] O. Köhler, Landwirstschaftliches Güter. Adressbuch für die Provinz Ostpreussen, Leipzig 1922, s. 204.

[41] Archiwum Państwowe w Olsztynie, Grundakten des Amtsgerichts Bartenstein Hüber das Grundstück Glittehnen, Bd. 1. Blatt 2, sygn. 274/2530.

[42] O. Köhler, s. 204.

[43] Ostpreussens Rinder und ihre Zuchtstätten, hrsg. von H. Bloesch, 1974, s. 659 (z materiałów H. E. Von Skopnika – por. przypis 38).

[44] Heimat – Kreisbuch Bartenstein – Ostpreussen, hrsg. Von H. H. Steppuhn, Münhen 1983, s. 64-65 (tam też fotografia pasieki w Glitajnach oraz fotografia ilustrująca transport pszczół przy pomocy ciężarówki z przyczepą).

[45] Verzeichnis sämtlicher Orstschaften in der Provinz Ostpreussen, Königsberg 1928, s. 50.

[46] Ostpreussens Rinder…, s. 659.

[47] A. Eulenburg, H. Engels, Ostpreussische Gutshäuser in Polen. Gegenwart und Erinnerung, München 1992.

[48] Archiwum Wojewódzkiego Oddziału Służby Ochrony Zabytków w Olsztynie, teczka obiektu: Glitajny, pałac.